STRIKE COMMANDO (1987)
reż. Bruno Mattei
Remake
to termin odnoszący się do filmów, które zostały nakręcone na nowo z
różnym stopniem zmian. Aby nakręcić oficjalny remake należy mieć
błogosławieństwo twórców pierwowzoru, czyli koneksje i pieniądze. Gdy
takowego błogosławieństwa nie ma, zmienia się imiona bohaterów,
miejsce akcji, czasem jakiś element fabuły. Z oczywistych względów
zmiany te najczęściej nie wychodzą filmowi na dobre. Skromne budżety,
brak gwiazd w obsadzie, ekipa ze znacznie mniejszym doświadczeniem.
Ciężko też mówić o pobudkach artystycznych, ale nie ma się co oszukiwać -
ambicja twórców rip-offów kończy się zwykle na napełnianiu sobie
portfeli.
"Strike Commando" w reżyserii Bruno Mattei (m.in. "Hell Of The Living Dead" 1980, "Rats - Night Of Terror" 1984, "Robowar" 1988) to zrzyna z drugiej części "Rambo", ale pojawiają się tu też ujęcia bliźniaczo podobne do "Czasu Apokalipsy" i "Commando"
(w tym przypadku wystarczy tylko spojrzeć na tytuł). Film nakręcono na
Filipinach, bo urodziwie tam i przede wszystkim tanio. W roli głównej
wystąpił Reb Brown, aktor znany z takich obrazów jak "Yor" (1983), "Niespotykane męstwo" (1983) czy "Skowyt 2" (1985). W 1988 roku Bruno Mattei nakręcił sequel "Strike Commando", niestety w obsadzie zabrakło Browna.
Podczas
tajnej operacji w Wietnamie sierżant Mike Ransom dowiaduje się o
wspieraniu Vietkongu przez Rosjan. Cudem ocalały ze śmiertelnie
niebezpiecznej akcji, w której stracili życie jego współtowarzysze,
powraca na teren wroga by zrobić porządek.
Jak to zwykle w
przypadku tego typu filmów bywa, ten również stał się kultowy. Być może
ciężko emocjonować się losem Mike Ransoma, ale z pewnością można się z
niego solidnie pośmiać. Reb Brown gra ze śmiertelną powagą, podkręcając do maksimum wszelkie przeżywane na ekranie emocje.
Kolejny kultowy klasyk, który po prostu trzeba zaliczyć ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz