czwartek, 16 maja 2013

Strike Commando (1987)

STRIKE COMMANDO (1987)

reż. Bruno Mattei

   Remake to termin odnoszący się do filmów, które zostały nakręcone na nowo z różnym stopniem zmian. Aby nakręcić oficjalny remake należy mieć błogosławieństwo twórców pierwowzoru, czyli koneksje i pieniądze. Gdy takowego błogosławieństwa nie ma, zmienia się imiona bohaterów, miejsce akcji, czasem jakiś element fabuły. Z oczywistych względów zmiany te najczęściej nie wychodzą filmowi na dobre. Skromne budżety, brak gwiazd w obsadzie, ekipa ze znacznie mniejszym doświadczeniem. Ciężko też mówić o pobudkach artystycznych, ale nie ma się co oszukiwać - ambicja twórców rip-offów kończy się zwykle na napełnianiu sobie portfeli.

   "Strike Commando" w reżyserii Bruno Mattei (m.in. "Hell Of The Living Dead" 1980, "Rats - Night Of Terror" 1984, "Robowar" 1988) to zrzyna z drugiej części "Rambo", ale pojawiają się tu też ujęcia bliźniaczo podobne do "Czasu Apokalipsy" i "Commando" (w tym przypadku wystarczy tylko spojrzeć na tytuł). Film nakręcono na Filipinach, bo urodziwie tam i przede wszystkim tanio. W roli głównej wystąpił Reb Brown, aktor znany z takich obrazów jak "Yor" (1983), "Niespotykane męstwo" (1983) czy "Skowyt 2" (1985). W 1988 roku Bruno Mattei nakręcił sequel "Strike Commando", niestety w obsadzie zabrakło Browna.

   Podczas tajnej operacji w Wietnamie sierżant Mike Ransom dowiaduje się o wspieraniu Vietkongu przez Rosjan. Cudem ocalały ze śmiertelnie niebezpiecznej akcji, w której stracili życie jego współtowarzysze, powraca na teren wroga by zrobić porządek.

   Jak to zwykle w przypadku tego typu filmów bywa, ten również stał się kultowy. Być może ciężko emocjonować się losem Mike Ransoma, ale z pewnością można się z niego solidnie pośmiać. Reb Brown gra ze śmiertelną powagą, podkręcając do maksimum wszelkie przeżywane na ekranie emocje.

Kolejny kultowy klasyk, który po prostu trzeba zaliczyć ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz