SAMURAI COP (1989)
reż. Amir Shervan
Kiedy 20 lat temu zszedłem pół miasta, aby wypożyczyć ten film,
liczyłem na opowieść o maniakalnym gliniarzu obcinającym mieczem
samurajskim głowy bezwzględnych przestępców. Takie wrażenia zwiastowała
okładka. Wielce zawiodłem się gdy w zamian dostałem bardzo tanią
sensację. Rok temu odkryłem film Amira Shervana na nowo. Tak moi drodzy, bo dziwne kino to nie tylko horrory i science-fiction, to również filmy sensacyjne, właśnie takie jak "SAMURAI COP"!!!
Typowa para policjantów z lat 80. XX wieku (patrz schemat "Miami Vice", "Zabójcza broń")
zadziera z japońską mafią, która zaczęła panoszyć się w Los Angeles.
Jeśli myślicie, że największy mistrz samurajskiego miecza z Japonii jest
w stanie wystraszyć długowłosego Joe'ego Marshalla, gliniarza o
aparycji Fabio z harlequinów, to grubo się mylicie. W końcu Joe Marshall
nie bez powodu nazywany jest Samurai Cop.
Internetowi malkontenci wieszają psy na "Gliniarzu samuraju" zarzucając mu praktycznie wszystko, od drewnianej gry aktorów (szczególnie Matta Hannona),
poprzez idiotyczny scenariusz z fatalnymi dialogami, aż po totalny brak
jakichkolwiek umiejętności sztuk walki głównych bohaterów. Oczywiście nie sposób się z tym nie zgodzić, ale czy tego typu produkcje z zamierzchłych już lat 80. skierowane prosto na wideo, nie stanowią obecnie klasy samej w sobie? Postarajmy
się jednak spojrzeć na film nieco przychylniejszym okiem.
Nie czepiajmy się Matta Hannona,
że kiepsko gra. Jak na ówczesne standardy jest całkiem przystojny,
dobrze zbudowany i ma ładne, długie włosy. Ma jeszcze potrafić grać i to
na dodatek w swoim drugim filmie? Czyżby Mattowi nie spodobał się jednak efekt końcowy filmu skoro w żadnym innym już później nie zagrał? A może uznał, że oto osiągnął absolut kultowości?
Proszę również pamiętać, że w produkcjach pokroju
opisywanej zwykle ma się do dyspozycji tylko jedną (!) kamerę. To
właśnie dlatego część ujęć jest przydługa, a te sceny, które nakręcono w
dwóch (lub więcej) ujęciach zwykle mają zupełnie inne oświetlenie
(różna pora dnia lub inne ustawienia aktorów).
Wreszcie sceny akcji -
kiepskie? Być może jak na hollywoodzką pierwszą ligę, ale weźcie nawet
najlepszą scenę akcji z jakiegokolwiek polskiego filmu, a i tak nie
będzie ona nawet w połowie tak dobra jak najgorsza tutaj.
Kolejnym osobliwym atutem filmu są dialogi (szczególnie zabawne w polskim tłumaczeniu na wydanej przed ponad 20 laty kasecie wideo).
A na koniec ciekawostka: podobno Matt Hannon był kiedyś ochroniarzem Sylvestra Stallone. Prawda to czy fałsz pewnie się nie dowiemy, ale jedno na bank łączy obu panów. W 1989 roku każdy z nich obił gębę Roberta Z'Dara (Stallone w "Tango i Cash"), a gęba to nie byle jaka, gdyż swą subtelnością mogąca konkurować jedynie z obliczem Danny'ego Trejo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz