THE GIANT CLAW (1957)
reż. Fred F. Sears
Pamiętacie słynne "To ptak! To samolot! To Superman!"? Powiecie, że w przypadku "Gigantycznego szpona", którego roboczy tytuł brzmiał "The Mark Of The Claw",
slogan ten należałoby zakończyć już po pierwszym wykrzykniku. Nic
bardziej mylnego...
Ten "ptak" jest wielki jak samolot (chociaż
wszystkie postaci w filmie upierają się, że wygląda on jak flying
battleship czyli latający okręt bojowy) i niezniszczalny jak Superman.
Niezniszczalny oczywiście dla amerykańskiej armii, która bez pomocy
przystojnego naukowca i ślicznej pani matematyk (w październiku 1958
roku Mara Corday była playmate Playboya) wydaje się być bezradna jak
sześcioletnia dziewczynka... w jakiejkolwiek sytuacji.
To prawda, że wielki szpon wygląda jak nieślubne dziecko Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej i kury domowej. Fred F. Sears (m.in. "The Werewolf" 1956, "Earth vs. Flying Saucers" 1956, "The Night The World Exploaded" 1957) zapewne zdawał sobie z tego sprawę, bo zdecydował się wzbogacić film o kilka całkiem niezłych efektów ze swojego starszego o rok dzieła zatytułowanego "Ziemia kontra latające spodki".
W jednym z wywiadów odtwórca głównej roli, Jeff Morrow, zdradził, że ani on, ani nikt inny z obsady nie widział wcześniej wielkiego ptaka o tytułowym gigantycznym szponie, aż do dnia premiery filmu. Wyobrażam sobie ich miny gdy zobaczyli cacko, które producent Sam Katzman zamówił w Mexico City (zabrakło pieniędzy, by wprowadzić w życie plan według którego potwór miał być animowany poklatkowo przez Raya Harryhausena).
Plastycy tworzący plakat do "The Giant Claw" dostali przykaz by nie pokazywać całej sylwetki taka, a w szczególności jego głowy (ciekawe dlaczego ;-))).
Scenarzysta Samuel Newman nazwał jednego z bohaterów Dr. Karol Neuman. W swoim kolejnym scenariuszu tym samym nazwiskiem obdarzył postać, którą w "Invisible Invaders" kreował John Carradine.
O tym, że "The Giant Claw" jest filmem wybitnym świadczyć może Złoty Mol 2006 dla najlepszej aktorki drugoplanowej Mary Corday oraz nominacja do tejże statuetki za najlepszą drugoplanową rolę męską dla Morrisa Ankruma (przegrał z Johnem Reynoldsem czyli pamiętnym Torgo z "Manos: The Hands Of Fate"), a także nominacja w kategorii najlepsze efekty specjalne (wygrały te z "Begining Of The End").
Gdyby taka rekomendacja wydawała się komuś niewystarczająca dodam, że w dowodzie sympatii dla obrazu Freda F. Searsa w filmie "PECADOR" pada kwestia "Podaj mi spodnie generale", którą w "The Giant Claw" Jeff Morrow kieruje do Morrisa Ankruma, którego generał wykazuje wyraźnie ciągotki homoseksualne (zresztą sam Generał z "Pecadora" przywołuje kreację Ankruma).
Film znam tylko we fragmentach i jest na tyle dla mnie koszmarny, że nie mam nadal ochoty na całość :D Porównując do japońskiego "Rodana" z tego samego okresu, to przepaść jest ogromna.
OdpowiedzUsuńW przypadku pierwszego "Godzilli" z 1954, a o rok starszej "Bestii z 20.000 sążni" różnica była w zasadzie tylko na niekorzyść wykorzystanej przez Amerykanów animacji po klatkowej, która nie mogła się równać z płynnością ruchów uzyskanych dzięki kostiumowi. W przypadku "Szpona" całość leży i kwiczy, ale ubaw z tego niesamowity.