czwartek, 11 kwietnia 2013

Masters Of The Universe (1987)

 MASTERS OF THE UNIVERSE (1987)

reż. Gary Goddard

    Założę się, że nie ma wśród obecnych trzydziestoparolatków faceta, który nie pamięta He-Mana, blondwłosego kulturysty wywijającego mieczem z kreskówkowej serii, która gościła na ekranach telewizorów polskich widzów od początku 1988 roku.

   Serial animowany powstawał w latach 1983-1985 i dorobił się 130 odcinków. Warto dodać, iż był jednym z pierwszych w USA przedsięwzięć powstałych na licencji firmy zabawkarskiej Mattel. Dotąd zwykle zabawki robiono na fali popularności filmu. Tym razem film fabularny stanowił zwieńczenie fenomenu, który zapoczątkowały gumowe figurki. Niestety nie osiągnął planowanego sukcesu. Z 22 milionowego budżetu do kas kinowych wpłynęło niespełna 17 milionów $. Reputację bohatera miała ratować kolejna kreskówka "The New Adventures Of He-Man" (1990 - 65 odcinków). He-Man powrócił jeszcze w 2002 roku w kolejnej animowanej serii. My jednak skupimy się na filmie Gary'ego Goddarda, który był jego reżyserskim debiutem i jedynym jak dotąd pełnometrażowym filmem, który wyreżyserował. Pan Goddard pochwalić się może raczej projektowaniem i reżyserowaniem atrakcji w tematycznych parkach rozrywki, m.in. "Jurassic Park: The Ride", "Terminator 2-3D", "Star Trek The Experience", "King Kong On The Loose", "The Amazing Adventures Of Spiderman", "James Bond 007: License To Thrill". Przed nakręceniem "Władców wszechświata" popełnił jeszcze scenariusz do filmu Johna Dereka z 1981 roku pt. "Tarzan, The Ape Man". Na jego obronę dodam, iż był jedynie jednym ze współwinnych. Do pracy nad scenariuszem aktorskiej wersji przygód He-Mana zaangażowano Davida Odella, specjalistę od widowiskowych filmów skierowanych do młodych widzów. Na koncie miał m.in. kilka epizodów "The Muppet Show", "Ciemny kryształ" Jima Hensona i Franka Oza oraz "Supergirl". Oto co wykombinował:

   Na znajdującej się w centrum wszechświata planecie Eternia, znajduje się zamek zwany Posępnym Czerepem. Osiadająca w nim Czarodziejka od wieków dba o równowagę we wszechświecie, ale moce ciemności nie próżnują. Armia złowrogiego Szkieletora, któremu marzy się władza we wszechświecie porywa Czarodziejkę. Do osiągnięcia absolutu potrzeba mu jeszcze tylko kosmicznego klucza, dzięki któremu można przenosić się w dowolnie wybrany wymiar. Jednak i to cudo w końcu staje się własnością Szkieletora. I wtedy właśnie okazuje się, że wynalazca klucza - karłowaty Gwildor - posiada jeszcze jego prototyp, a ten akurat wziął pod swoją opiekę mocarny wojownik He-Man. Próba przejęcia drugiego klucza kończy się przeniesieniem He-Mana oraz jego dzielnych towarzyszy - weterana Man-at-Armsa i jego urodziwej, ale nie mniej walecznej córki Teeli oraz Gwildora na Ziemię czasów obecnych, tj. do 1987 roku.

  To tyle w kwestii zawiązania fabuły, bo później jeszcze oczywiście sporo się dzieje, a akcja nie zwalnia ani na chwilę. W postać He-Mana wcielił się pochodzący ze Szwecji posiadacz trzeciego dana w karate i magister chemii Dolph Lundgren, który wcześniej mignął na ekranie w bondowskim "Zabójczym widoku" oraz zagrał Ivana Drago w czwartej odsłonie "Rocky'ego". Fizycznie Dolph prezentuje się tu doskonale, aktorsko natomiast nie ma zbyt wiele do zagrania. Pod maską Szkieletora ukrył się nominowany wiele lat później do Oscara za rolę w filmie "Frost/Nixon" Frank Langella. Aktor twierdzi, iż była to jedna z jego ulubionych ról, którą chciał zrobić prezent swoim dzieciom, zagorzałym miłośnikom He-Mana. Prawą rękę Szkieletora, zimną Evil-Lyn, zagrała Meg Foster (m.in. "Weekend Ostermana", "Leviathan", "Oni żyją", "Ślepa furia"), wojownicza Teela przypadła w udziale Chelsea Field (m.in. "Komando", "Harley Davidson i Marlboro Man", "Ostatni skaut", "Podgranicze prawa"), a w Ziemiankę Julie Wilson wcieliła się - wyglądająca wtedy uroczo jak nigdy wcześniej i nigdy później - 23-letnia Courtney Cox (m.in. serial "Przyjaciele" i seria horrorów Wesa Cravena "Krzyk"). 
Obraz Gary'ego Goddarda może pochwalić się dwoma nagrodami (Silver Scroll i International Fantasy Film Award) i kilkoma nominacjami, w tym dla Billy'ego Barty'ego, który zagrał tutaj Gwildora. Chociaż ta akurat nominacja do "Złotej Maliny" dla najgorszego aktora drugoplanowego to raczej nie powód do przechwałek ;-)

   Jak z perspektywy 26 lat prezentuje się ten film? No cóż drogie dzieci, Wasi tatusiowie oglądali to z podobnymi emocjami jak Wy dzisiejszego "THORa" ;-)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz