MASTERS OF THE UNIVERSE (1987)
reż. Gary Goddard
Założę
się, że nie ma wśród obecnych trzydziestoparolatków faceta, który nie
pamięta He-Mana, blondwłosego kulturysty wywijającego mieczem z
kreskówkowej serii, która gościła na ekranach telewizorów polskich
widzów od początku 1988 roku.
Serial animowany
powstawał w latach 1983-1985 i dorobił się 130 odcinków. Warto dodać, iż
był jednym z pierwszych w USA przedsięwzięć powstałych na licencji
firmy zabawkarskiej Mattel. Dotąd zwykle zabawki
robiono na fali popularności filmu. Tym razem film fabularny stanowił
zwieńczenie fenomenu, który zapoczątkowały gumowe figurki. Niestety nie
osiągnął planowanego sukcesu. Z 22 milionowego budżetu do kas kinowych
wpłynęło niespełna 17 milionów $. Reputację bohatera miała ratować
kolejna kreskówka "The New Adventures Of He-Man" (1990 - 65 odcinków). He-Man powrócił jeszcze w 2002 roku w kolejnej animowanej serii. My jednak skupimy się na filmie Gary'ego Goddarda, który był jego reżyserskim debiutem i jedynym jak dotąd pełnometrażowym filmem, który wyreżyserował. Pan Goddard pochwalić się może raczej projektowaniem i reżyserowaniem atrakcji w tematycznych parkach rozrywki, m.in. "Jurassic Park: The Ride", "Terminator 2-3D", "Star Trek The Experience", "King Kong On The Loose", "The Amazing Adventures Of Spiderman", "James Bond 007: License To Thrill". Przed nakręceniem "Władców wszechświata" popełnił jeszcze scenariusz do filmu Johna Dereka z 1981 roku pt. "Tarzan, The Ape Man".
Na jego obronę dodam, iż był jedynie jednym ze współwinnych. Do pracy
nad scenariuszem aktorskiej wersji przygód He-Mana zaangażowano Davida Odella, specjalistę od widowiskowych filmów skierowanych do młodych widzów. Na koncie miał m.in. kilka epizodów "The Muppet Show", "Ciemny kryształ" Jima Hensona i Franka Oza oraz "Supergirl". Oto co wykombinował:
Na
znajdującej się w centrum wszechświata planecie Eternia, znajduje się
zamek zwany Posępnym Czerepem. Osiadająca w nim Czarodziejka od wieków
dba o równowagę we wszechświecie, ale moce ciemności nie próżnują. Armia
złowrogiego Szkieletora, któremu marzy się władza we wszechświecie
porywa Czarodziejkę. Do osiągnięcia absolutu potrzeba mu jeszcze tylko
kosmicznego klucza, dzięki któremu można przenosić się w dowolnie
wybrany wymiar. Jednak i to cudo w końcu staje się własnością
Szkieletora. I wtedy właśnie okazuje się, że wynalazca klucza -
karłowaty Gwildor - posiada jeszcze jego prototyp, a ten akurat wziął
pod swoją opiekę mocarny wojownik He-Man. Próba przejęcia drugiego
klucza kończy się przeniesieniem He-Mana oraz jego dzielnych towarzyszy -
weterana Man-at-Armsa i jego urodziwej, ale nie mniej walecznej córki
Teeli oraz Gwildora na Ziemię czasów obecnych, tj. do 1987 roku.
To
tyle w kwestii zawiązania fabuły, bo później jeszcze oczywiście sporo
się dzieje, a akcja nie zwalnia ani na chwilę. W postać He-Mana wcielił
się pochodzący ze Szwecji posiadacz trzeciego dana w karate i magister
chemii Dolph Lundgren, który wcześniej mignął na ekranie w bondowskim "Zabójczym widoku" oraz zagrał Ivana Drago w czwartej odsłonie "Rocky'ego". Fizycznie Dolph
prezentuje się tu doskonale, aktorsko natomiast nie ma zbyt wiele do
zagrania. Pod maską Szkieletora ukrył się nominowany wiele lat później
do Oscara za rolę w filmie "Frost/Nixon" Frank Langella.
Aktor twierdzi, iż była to jedna z jego ulubionych ról, którą chciał
zrobić prezent swoim dzieciom, zagorzałym miłośnikom He-Mana. Prawą rękę
Szkieletora, zimną Evil-Lyn, zagrała Meg Foster (m.in. "Weekend Ostermana", "Leviathan", "Oni żyją", "Ślepa furia"), wojownicza Teela przypadła w udziale Chelsea Field (m.in. "Komando", "Harley Davidson i Marlboro Man", "Ostatni skaut", "Podgranicze prawa"), a w Ziemiankę Julie Wilson wcieliła się - wyglądająca wtedy uroczo jak nigdy wcześniej i nigdy później - 23-letnia Courtney Cox (m.in. serial "Przyjaciele" i seria horrorów Wesa Cravena "Krzyk").
Obraz Gary'ego Goddarda może pochwalić się dwoma nagrodami (Silver Scroll i International Fantasy Film Award) i kilkoma nominacjami, w tym dla Billy'ego Barty'ego, który zagrał tutaj Gwildora. Chociaż ta akurat nominacja do "Złotej Maliny" dla najgorszego aktora drugoplanowego to raczej nie powód do przechwałek ;-)
Jak
z perspektywy 26 lat prezentuje się ten film? No cóż drogie dzieci,
Wasi tatusiowie oglądali to z podobnymi emocjami jak Wy dzisiejszego "THORa" ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz