poniedziałek, 3 czerwca 2013

Moontrap (1989)

MOONTRAP (1989)

reż. Robert Dyke

   20 lipca 1969. Na Księżycu lądują członkowie misji kosmicznej Apollo 11. Stawiający stopę na pokrytym pyłem Srebrnym Globie, Neil Armstrong wygłasza zdanie, które przechodzi do historii: "To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości". Jednak oprócz niego i Edwina Aldrina jest tam ktoś jeszcze... i nie mam na myśli Michaela Collinsa ;-p

   20 lat po tamtych wydarzeniach dwójka astronautów, podczas rutynowego lotu po orbicie, napotyka na swej drodze gigantyczny statek kosmiczny. Oczywiście jeden z nich nie omieszka zajrzeć do środka i wziąć to co akurat wpadnie mu w ręce (celem wnikliwego sprawdzenia, ofkorz). A w ręce wpada mu pokaźnych rozmiarów jajo (przypominające troszkę piłkę do rugby) oraz zmumifikowane ciało, które po wstępnych oględzinach specjaliści szacują na sprzed - bagatela - kilkunastu tysięcy lat. Środki ostrożności podjęte przez ekipę mającą badać te niesamowitości są w zasadzie żadne. Po rzuceniu okiem na kosmiczne zdobycze zostawiają je w pokoiku na stoliku, po czym spokojnie udają się na kawę ("Relax, let's get some coffee"). A tymczasem z jaja wychodzi ustrojstwo, które widzieliśmy w pierwszej scenie i zaczyna transformować zmumifikowanego astronautę z wszelkim dostępnym pod ręką żelastwem, czego rezultatem jest... . I już prawie zapadła decyzja o zbagatelizowaniu znaleziska (no bo po co zawracać głowę panu prezydentowi takimi pierdołami jak obcy statek kosmiczny, dziwne jajo i zmumifikowane zwłoki trochę tylko młodsze od węgla?) gdy nagle w korytarzu pojawia się wrogo nastawiony TRANSFORMER!!!

   "Księżycowa pułapka" jest filmem cudownie naiwnym. Przyzwoite zdjęcia, bardzo dobra scenografia i efekty specjalne w połączeniu z niedorzecznościami scenariusza i dialogami, które zdają się być napisane dla czystej zgrywy, tworzą mieszankę obok której nie sposób przejść obojętnie. No bo kto poważny wysyła w kosmos Asha z "Martwego zła"? Nie sposób przejmować się losem filmowych bohaterów, ale jednocześnie przed ekranem trzyma nas ciekawość: cóż tu jeszcze, do cholery, może się wydarzyć? Bo sceny, które dla niejednego filmu stanowiłyby kulminację, tutaj pojawiają się średnio co 20 minut.

   Nie bez powodu wspomniałem wcześniej Asha z cyklu "Evil Dead". Na planie drugiej części tej zacnej trylogii poznali się Robert Dyke, późniejszy reżyser "Moontrap", wówczas zajmujący się efektami specjalnymi z miniaturami, i Bruce Campbell (tej postaci chyba miłośnikom b-klasowych produkcji przedstawiać nie trzeba). Panowie spotkali się jeszcze raz na planie kolejnego filmu Dyke'a "Timequest" (2000), opowiadającego o facecie, który cofnął się do 1963 roku i nie dopuścił do zabicia prezydenta Kennedy'ego (czyżby pan Stephen King czerpał z niego inspirację do swej powieści "Dallas '63"?).
Pierwsze skrzypce gra tu jednak Walter Koenig, znany najbardziej z roli Chekova z serii "Star Trek". Koenig wraz z Dyke'em w 2008 roku stworzyli obraz zatytułowany "InAlienable" (Dyke reżyserował, a Koenig napisał scenariusz i wcielił się w rolę doktora Shillinga).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz