O dziwnych filmach, pisaniu scenariuszy do SUPERGRUBIORZA oraz sensie organizowania pokazów filmowych opowiada Andrzej Kieś.
Kilka tygodni temu na blogu pojawiła się lista 10 filmów, które zwichrowały Twoją dziecięcą psychikę. Generalnie do 9 nie mam zastrzeżeń, ale "Little Shop of Horrors"??? Serio?
Powiem
więcej - gdybym miał skrócić listę o połowę,
to Krwiożercza
Roślina i
tak by się ostała. Mało tego! Gdybym miał uporządkować ją w
jakikolwiek sposób, np. chronologicznie, albo pod względem
wielkości wywartego na mnie wpływu, to byłaby w pierwszej trójce.
Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że kilkulatek ma niewiele do
gadania w kwestii tego, jakie filmy ogląda. Albo puszczą mu coś
rodzice, albo zobaczy coś przez przypadek. Seanse z Krwiożerczą
Rośliną to
jedne z moich najwcześniejszych wspomnień, jeszcze z czasów
przedszkola. Miałem to nagrane na video i oglądałem sobie co jakiś
czas. Dziś jestem zdania, że tak dobrze zapamiętałem właśnie
ten film, bo przysporzył mi emocji niespotykanych podczas oglądania
innych tytułów. W końcu to przy okazji Krwiożerczej
Rośliny pierwszy
raz zetknąłem się z najprawdziwszym horrorem. Co prawda były tam
także elementy komedii i musicalu, ale jednak nie da się ukryć, że
mimo wszystko był to przede wszystkim film grozy. Ludzie ginęli od
tradycyjnych ciosów siekierą oraz w przepastnej paszczy
gadającego (i swingującego!) monstrum. Podejrzewam, że to właśnie
uwielbienie dla filmu o zjadającej ludzi roślinie sprawiło, że
gdzieś tam w mojej podświadomości otworzyła się furtka, przez
którą przetoczyły się później kolejne tabuny
pozaziemskich szkarad. Do dziś pytany o ulubiony gatunek filmowy
odpowiadam, że są to horrory o potworach z kosmosu.
No
dobra, dobitnie dałeś mi do zrozumienia, że "your brain is
infected". Co ze współczesnych produkcji sprawia, że
jesteś bezradny w ich obliczu? Co teraz Ciebie knockoutuje?
Kinomaniaka
z wieloletnim stażem bardzo trudno powalić na deski. To już nie
czasy, gdy nieomal każdy z oglądanych filmów zaskakiwał
czymś nowym i niesamowitym. Zwłaszcza w obecnych realiach, gdy duża
część pozycji z interesujących nas obszarów
horror/science-fiction/fantasy to nowe wersje, sequele, czy po prostu
zwykłe rip-offy sztandarowych tytułów. Większość z nich
nosi znamiona produktów spreparowanych według sprawdzonej
receptury, bez najmniejszego ryzyka, czy znamion własnej tożsamości.
Zauważyłem, że z upływem lat robię się coraz bardziej wybredny,
by nie rzec – zblazowany. Jaram się zupełnie bez sensu kolejnymi
zapowiedziami, by w końcu po seansie miotać bluzgami z powodu
kolejnego rozczarowania. Mimo to znalazło się kilka filmów,
które powaliły mnie z mocą zbliżoną do faworytów z
dzieciństwa. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale wśród
nich znalazły się trzy filmy, na które wybrałem się do
kina w ciemno (nie znając nawet zarysu fabuły). Są to: Cloverfield, Watchmen oraz Doomsday.
Możliwe, że zadziałał tu element zaskoczenia. Bardziej
prawdopodobne jednak, że spodobały mi się tak bardzo, gdyż
wprowadziły nieco świeżości w dobrze znane schematy. Do tego
dodałbym jeszcze Pacific
Rim, którego seans sprawił, że poczułem się 20 lat
młodszy i może jeszcze District
9. Jak widać nie ma tego za wiele, biorąc pod uwagę kilka
ostatnich lat. O wiele więcej radości sprawia mi nadrabianie
zaległości i grzebanie w starszych produkcjach.
Czy
nadrobiłeś zaległości i przeczytałeś komiksowy pierwowzór
Watchmen?
Właśnie,
że nie nadrobiłem. Nawet ściągnąłem go kiedyś w wersji jpg,
ale czytanie komiksu na ekranie laptopa jakoś nieszczególnie
mnie przekonuje i czynię to w wyjątkowych sytuacjach (ostatnio
pochłaniając te Thorgale,
których akurat nie było w miejscowej bibliotece, a że
jechałem z nimi od początku do końca, to nie miałem za wielkiego
wyboru). Moim zdaniem Watchmen to
film kompletny i nie czuję potrzeby uzupełniania doznań o lekturę
pierwowzoru. Pewnie prędzej czy później to nadrobię, ale
raczej nie skuszę się na kupno, bo komiksy są strasznie drogie.
Zamiast kompletu Watchmen,
który jak właśnie patrzę na allegro kosztuje grubo ponad
100 zł, wolę kupić sobie kilka książek / płyt CD / filmów
na DVD z budżetu, jaki przeznaczam "na kulturę".
Dla mnie "Strażnicy" to komiksowa Biblia, absolutny numer jeden, więc zachęcam z całego serca do jego lektury. A zagadałem akurat o film na podstawie komiksu, bowiem Ty też jesteś komiksowym twórcą ;)
Tam
zaraz twórcą… kolega rysuje, ja wymyślam przygody. Przy
czym postać Supergrubiorza,
śląskiego superbohatera, jest autorstwa rysownika – Romana
Panasiuka, funkcjonującego także pod kryptonimem Nietoperz.
Kilka lat temu powstało kilka krótkich epizodów dla
nieistniejącego już lokalnego magazynu, niezbyt wysokich lotów
zresztą. Zabrakło wtedy konkretnego pomysłu na tą postać, przez
co szybko idea Supergrubiorza upadła.
Z początkiem roku 2013 podsunąłem Nietoperzowi pomysł,
że może reaktywowalibyśmy projekt, tym razem ze mną w roli
scenarzysty i jakoś to poszło. Supergrubiorz wychodzi
drukiem w rybnickim miesięczniku „Zalew
Kultury”, gdzie mamy do dyspozycji 3 strony. Udostępniamy
także wszystko na naszym profilu www.facebook.com/grubiorz.
Osobiście czuję się bardziej scenarzystą jako-takim, niż stricte
związanym z komiksem. Lubię wymyślać historie. W liceum wygrałem
nawet ogólnoszkolny konkurs na scenariusz filmowy, zgarniając
VHS „Pluton” i
książkę „100
filmów grozy” Andrzeja Pitrusa. Napisałem kilka
opowiadań, część do szuflady, część dla najbliższych,
zaufanych znajomych. Snuję plany, że kiedyś stworzę coś
wielkiego, ale to raczej odległa przyszłość, bo zaczęły mi się
rodzić dzieci i kiepsko u mnie z wolnym czasem.
Tymczasem Supergrubiorz jest
idealnym poligonem doświadczalnym. Czas pokaże, czy wyjdzie z tego
coś więcej, czy znudzimy się i zaangażujemy w jakieś inne
historie.
Są
pomysły/plany na pełnometrażowy album Supergrubiorza?
Założyliśmy
sobie z Nietoperzem,
że będziemy czynić ku temu kroki, jeśli nasza determinacja
pozwoli nam tworzyć kolejne epizody przez kolejny rok. Chyba, że
wcześniej uda się zgromadzić 1000 lubiących osób na naszym
facebookowym profilu. Minęło zaledwie pół roku, my zbliżamy
się właśnie do magicznej liczby 666, a tu na horyzoncie pojawiła
się pewna propozycja, o której na razie nie chcę za dużo
mówić, bo jeszcze przypadkiem nie wypali i głupio wyjdzie.
Jak zaczną się dziać konkretne rzeczy, to na pewno będę się
wszędzie chwalił i każdy potencjalnie zainteresowany się dowie.
Jak pisze się scenariusz do komiksu: czy wygląda on podobnie jak scenariusz filmowy, czy bardziej jak opowiadanie? Jak wygląda współpraca z rysownikiem: czy dostaje on gotowy tekst i rysuje sam, czy jest to wszystko między Wami konsultowane?
Nie
wiem jak to wygląda w przypadku innych komiksów. Jeśli
chodzi o Supergrubiorza,
to dwa pierwsze epizody powstały tak, że mając już zarys historii
w głowie spotykałem się z Nietoperzem i
podczas wspólnej debaty rysował on sobie na brudno szkice
poszczególnych kadrów. Następnie wysyłał mi
narysowany komiks, a ja wtedy zabierałem się za pisanie dialogów.
System ten uległ zmianie, gdy rysownik wyjechał mi z Rybnika do
Katowic, przez co musieliśmy przestawić się na współpracę
zdalną. Teraz wygląda to tak, że wysyłam mu mailem plik tekstowy,
gdzie punkt po punkcie opisuję co ma znajdować się w kolejnych
kadrach. Staram się przy tym być jak najbardziej szczegółowy,
ale i tak Nietoperz często
wykazuje się swoją inwencją zmieniając co nieco. Często
posiłkuję się zdjęciami lub nawiązaniami do klasycznych dla nas
filmów, czy kreskówek. Nie ukrywam, że dużą część
pomysłów po prostu pożyczam z moich ulubionych produkcji.
Podebrałem patenty m.in. z Blade
Runner, Alien:
Resurrection, czy dwóch serii animowanych TMNT.
W swojej ekipie mamy też tłumacza, gdyż po pierwszym epizodzie –
prologu doświadczyliśmy mieszania z błotem za nieumiejętne
używanie śląskiej gwary, którą posługuje
się Supergrubiorz i
kilku innych bohaterów. Co ciekawe wraz z krytyką pojawiły
się oferty pomocy, dzięki czemu dołączył do nas Łukasz
Kozik, który w przeciwieństwie do mnie
i Nietoperza jest
prawdziwym hanysem z krwi i kości. Dialogi najpierw lądują u
niego, a dopiero wersję przetłumaczoną wysyłam do wpisania w
„dymki”. A w ogóle to i tak jakieś 80-90% roboty przy
współpracy z rysownikiem to poganianie go i straszenie
deadline’ami.
Jakiś czas temu organizowałeś w swoim mieście pokazy dziwnych filmów. Opowiedz o tym coś więcej.
W
2007 roku, przy okazji czeskiego festiwalu Obscene
Extreme, mój dobry kumpel Wojtas obdarował mnie płytą z
nagranym filmem Jesus
Christ Vampire Hunter (nieco
później przysłał mi z UK oryginalne DVD). Obejrzałem go od
razu po powrocie z tej morderczej imprezy i już nic nie było takie
samo. Geniusz tego filmu poraził mnie do tego stopnia, że po prostu
musiałem podzielić się nim z innymi, niosąc przesłanie niczym
apostołowie 2000 lat temu. W tamtym czasie rybnicka knajpa Paleta
była miejscem, gdzie kumulowały się wibracje przychylne takim
właśnie dziwnym akcjom. To właśnie tam zorganizowałem pokaz tego
arcydzieła kanadyjsko-meksykańskiej kinematografii, na który
przyszło ok 30 osób. Zachęcony tym sukcesem postanowiłem
kontynuować cykl pokazów „złego kina”. Na kolejny strzał
poszedł Killer
Klowns From Outer Space, który zebrał jeszcze większą
widownię. Film ten okazał się dla ludzi tak wielkim szokiem, że
aż zabrakło w knajpie alkoholu! Ludzie wypili dosłownie wszystko!
Na kolejnych pokazach pojawiły się takie superprodukcje jak Evil
Aliens, Killer
Condom, Batman z
1966r i może coś tam jeszcze, co wyleciało mi z głowy. Gdzieś
tam jeszcze zmieściłem też projekcję dobrego filmu: oryginalnej
wersji The
Day The Earth Stood Still oraz
klasyka niemieckiego ekspresjonizmu filmowego – Der
Golem z muzyką na żywo. Gdy skończyłem współpracę z
Paletą organizowałem jeszcze podobne akcje w innych rybnickich
lokalach: Zwierciadle, (m.in. Bride
Of The Monster, Godzilla
vs Hedorah), White Monkey (Rodan, The
Beast from 20,000 Fathoms), czy Art Cafe
(ponownie JChVH i Klowny),
ale klimatu i frekwencji z Palety nie udało się już powtórzyć.
Wyjątkiem był pokaz filmu Haxan z
1922r z muzyką na żywo (dwa oddziały Art Cafe - w Rybniku i
Wodzisławiu Śl., a także w chorzowska Leśniczówce), ale w
tym przypadku to zespół, a nie film, grał pierwsze skrzypce.
Czy Twoje przeglądy filmowe to zamknięty rozdział, czy raczej chwilowe zawieszenie działalności? Chciałbyś do tego wrócić, czy uważasz, że nie ma sensu?
- Uważam, że nie ma sensu. Z drugiej strony już tyle razy obiecywałem sobie zaprzestać organizowania takich akcji, że nie mam zamiaru się zarzekać. Zwykle na takie spędy przychodzi garstka osób, ja zaś biję się z myślami, czy warto było tracić czas i energię, by tych paru nieszczęśników pooglądało sobie gościa przebranego za goryla w hełmie z akwarium na głowie, tudzież Belę Lugosi tarzającego się w błocie z gumową ośmiornicą… Cierpię jednak na syndrom, który na pewno jest dobrze znany także Tobie. Jest to niemożliwa do ujarzmienia chęć dzielenia się z populacją produktami kultury i sztuki, które w moim mniemaniu nie są należycie docenione. Zresztą, „wieczorki filmowe” to tylko mała część wydarzeń kulturalnych, w których organizacji maczam palce. Częściej zdarza mi się działać przy koncertach, co zostało mi jeszcze z czasów, gdy jako wokalista metalowych hord Deneb i Crawling Death odpowiadałem za wszelkie kwestie logistyczne dotyczące działalności zespołu. Wpływanie na życie kulturalne miasta, czy też pewnej jego społeczności (że tak to górnolotnie określę) jest niczym nałóg. Na dodatek skończyłem studia o specjalizacji „animacja społeczno-kulturalna”, także w tym temacie jest przysłowiowa kaplica.
To
może na zakończenie poleciłbyś miłośnikom dziwnego kina kilka
filmów, na które powinni zwrócić szczególną
uwagę...
- Jesus
Christ Vampire Hunter: to film inny niż wszystkie. Każdy
miłośnik dziwnego kina po prostu musi to zobaczyć! Kopalnia
genialnych scen, cytatów i cudownie drewnianego aktorstwa.
Obejrzałem go ponad 20 razy i ciągle nie mam dość.
- Blade
Runner: niby oczywistość, ale warto od czasu do czasu sobie
przypomnieć, by przekonać się, że ten film w ogóle się
nie starzeje i mimo ponad 30 lat wciąż jest wspaniały w każdym
swoim aspekcie. Muzyka,
warstwa wizualna, klimat, przesłanie, aktorstwo. Podobnie
jak JChVH jest
to dzieło jedyne w swoim rodzaju.
-
Filmy z Dolphem
Lundgrenem: kiedyś nie doceniałem tego aktora, wyrabiając
sobie opinię na podstawie fatalnego Masters of the Universe. Po latach przyznaję się do błędu i
skrupulatnie nadrabiam zaległości. Polecam zwłaszcza
rewelacyjny Dark Angel (aka I
Come In Peace), a z nowszych produkcji Command
Performance.
- Dolarowa
Trylogia: klasyka, do której warto regularnie wracać.
Połączenie maestrii Leone, Eastwooda (i
reszty obsady) i Morricone dało
nam dzieło kompletne, po seansie którego nie warto oglądać
innych westernów.
-
Filmy science-fiction z lat 50tych: Od kamieni milowych typu The
War of the Worlds, The
Fly, The Thing From Another World, czy Earth
vs. the Flying Saucers, po pocieszny camp w rodzaju Robot
Monster, Killer
Shrews i
filmów Eda
Wooda. Do tego cała masa produkcji z animowanymi
poklatkowo potworami.
- Yattaman:
aktorska ekranizacja popularnej kreskówki, którą
Japończycy nakręcili w 2009 roku. Duży budżet, porządne efekty
specjalne, dobre aktorstwo (wybija się genialna Kyôko
Fukada w
roli Doronjo). Mus dla wszystkich, którzy oglądali kiedyś
serial emitowany na Polonii 1, ale i reszta może się skusić, na
pewno nie będziecie żałować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz