środa, 28 sierpnia 2013

Andrzej Kieś - nie tylko o dziwnych filmach (wywiad)


   O dziwnych filmach, pisaniu scenariuszy do SUPERGRUBIORZA oraz sensie organizowania pokazów filmowych opowiada Andrzej Kieś.


Kilka tygodni temu na blogu pojawiła się lista 10 filmów, które zwichrowały Twoją dziecięcą psychikę. Generalnie do 9 nie mam zastrzeżeń, ale "Little Shop of Horrors"??? Serio?

Powiem więcej - gdybym miał skrócić listę o połowę, to Krwiożercza Roślina i tak by się ostała. Mało tego! Gdybym miał uporządkować ją w jakikolwiek sposób, np. chronologicznie, albo pod względem wielkości wywartego na mnie wpływu, to byłaby w pierwszej trójce. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że kilkulatek ma niewiele do gadania w kwestii tego, jakie filmy ogląda. Albo puszczą mu coś rodzice, albo zobaczy coś przez przypadek. Seanse z Krwiożerczą Rośliną to jedne z moich najwcześniejszych wspomnień, jeszcze z czasów przedszkola. Miałem to nagrane na video i oglądałem sobie co jakiś czas. Dziś jestem zdania, że tak dobrze zapamiętałem właśnie ten film, bo przysporzył mi emocji niespotykanych podczas oglądania innych tytułów. W końcu to przy okazji Krwiożerczej Rośliny pierwszy raz zetknąłem się z najprawdziwszym horrorem. Co prawda były tam także elementy komedii i musicalu, ale jednak nie da się ukryć, że mimo wszystko był to przede wszystkim film grozy. Ludzie ginęli od tradycyjnych ciosów siekierą oraz w przepastnej paszczy gadającego (i swingującego!) monstrum. Podejrzewam, że to właśnie uwielbienie dla filmu o zjadającej ludzi roślinie sprawiło, że gdzieś tam w mojej podświadomości otworzyła się furtka, przez którą przetoczyły się później kolejne tabuny pozaziemskich szkarad. Do dziś pytany o ulubiony gatunek filmowy odpowiadam, że są to horrory o potworach z kosmosu.


No dobra, dobitnie dałeś mi do zrozumienia, że "your brain is infected". Co ze współczesnych produkcji sprawia, że jesteś bezradny w ich obliczu? Co teraz Ciebie knockoutuje?

Kinomaniaka z wieloletnim stażem bardzo trudno powalić na deski. To już nie czasy, gdy nieomal każdy z oglądanych filmów zaskakiwał czymś nowym i niesamowitym. Zwłaszcza w obecnych realiach, gdy duża część pozycji z interesujących nas obszarów horror/science-fiction/fantasy to nowe wersje, sequele, czy po prostu zwykłe rip-offy sztandarowych tytułów. Większość z nich nosi znamiona produktów spreparowanych według sprawdzonej receptury, bez najmniejszego ryzyka, czy znamion własnej tożsamości. Zauważyłem, że z upływem lat robię się coraz bardziej wybredny, by nie rzec – zblazowany. Jaram się zupełnie bez sensu kolejnymi zapowiedziami, by w końcu po seansie miotać bluzgami z powodu kolejnego rozczarowania. Mimo to znalazło się kilka filmów, które powaliły mnie z mocą zbliżoną do faworytów z dzieciństwa. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale wśród nich znalazły się trzy filmy, na które wybrałem się do kina w ciemno (nie znając nawet zarysu fabuły). Są to: CloverfieldWatchmen oraz Doomsday.


  Możliwe, że zadziałał tu element zaskoczenia. Bardziej prawdopodobne jednak, że spodobały mi się tak bardzo, gdyż wprowadziły nieco świeżości w dobrze znane schematy. Do tego dodałbym jeszcze Pacific Rim, którego seans sprawił, że poczułem się 20 lat młodszy i może jeszcze District 9. Jak widać nie ma tego za wiele, biorąc pod uwagę kilka ostatnich lat. O wiele więcej radości sprawia mi nadrabianie zaległości i grzebanie w starszych produkcjach.

Czy nadrobiłeś zaległości i przeczytałeś komiksowy pierwowzór Watchmen?

Właśnie, że nie nadrobiłem. Nawet ściągnąłem go kiedyś w wersji jpg, ale czytanie komiksu na ekranie laptopa jakoś nieszczególnie mnie przekonuje i czynię to w wyjątkowych sytuacjach (ostatnio pochłaniając te Thorgale, których akurat nie było w miejscowej bibliotece, a że jechałem z nimi od początku do końca, to nie miałem za wielkiego wyboru). Moim zdaniem Watchmen to film kompletny i nie czuję potrzeby uzupełniania doznań o lekturę pierwowzoru. Pewnie prędzej czy później to nadrobię, ale raczej nie skuszę się na kupno, bo komiksy są strasznie drogie. Zamiast kompletu Watchmen, który jak właśnie patrzę na allegro kosztuje grubo ponad 100 zł, wolę kupić sobie kilka książek / płyt CD / filmów na DVD z budżetu, jaki przeznaczam "na kulturę".

Dla mnie "Strażnicy" to komiksowa Biblia, absolutny numer jeden, więc zachęcam z całego serca do jego lektury. A zagadałem akurat o film na podstawie komiksu, bowiem Ty też jesteś komiksowym twórcą ;)

Tam zaraz twórcą… kolega rysuje, ja wymyślam przygody. Przy czym postać Supergrubiorza, śląskiego superbohatera, jest autorstwa rysownika – Romana Panasiuka, funkcjonującego także pod kryptonimem Nietoperz. Kilka lat temu powstało kilka krótkich epizodów dla nieistniejącego już lokalnego magazynu, niezbyt wysokich lotów zresztą. Zabrakło wtedy konkretnego pomysłu na tą postać, przez co szybko idea Supergrubiorza upadła. Z początkiem roku 2013 podsunąłem Nietoperzowi pomysł, że może reaktywowalibyśmy projekt, tym razem ze mną w roli scenarzysty i jakoś to poszło. Supergrubiorz wychodzi drukiem w rybnickim miesięczniku „Zalew Kultury”, gdzie mamy do dyspozycji 3 strony. Udostępniamy także wszystko na naszym profilu www.facebook.com/grubiorz. Osobiście czuję się bardziej scenarzystą jako-takim, niż stricte związanym z komiksem. Lubię wymyślać historie. W liceum wygrałem nawet ogólnoszkolny konkurs na scenariusz filmowy, zgarniając VHS „Pluton” i książkę „100 filmów grozy” Andrzeja Pitrusa. Napisałem kilka opowiadań, część do szuflady, część dla najbliższych, zaufanych znajomych. Snuję plany, że kiedyś stworzę coś wielkiego, ale to raczej odległa przyszłość, bo zaczęły mi się rodzić dzieci i kiepsko u mnie z wolnym czasem. Tymczasem Supergrubiorz jest idealnym poligonem doświadczalnym. Czas pokaże, czy wyjdzie z tego coś więcej, czy znudzimy się i zaangażujemy w jakieś inne historie.


Są pomysły/plany na pełnometrażowy album Supergrubiorza?

Założyliśmy sobie z Nietoperzem, że będziemy czynić ku temu kroki, jeśli nasza determinacja pozwoli nam tworzyć kolejne epizody przez kolejny rok. Chyba, że wcześniej uda się zgromadzić 1000 lubiących osób na naszym facebookowym profilu. Minęło zaledwie pół roku, my zbliżamy się właśnie do magicznej liczby 666, a tu na horyzoncie pojawiła się pewna propozycja, o której na razie nie chcę za dużo mówić, bo jeszcze przypadkiem nie wypali i głupio wyjdzie. Jak zaczną się dziać konkretne rzeczy, to na pewno będę się wszędzie chwalił i każdy potencjalnie zainteresowany się dowie.

Jak pisze się scenariusz do komiksu: czy wygląda on podobnie jak scenariusz filmowy, czy bardziej jak opowiadanie? Jak wygląda współpraca z rysownikiem: czy dostaje on gotowy tekst i rysuje sam, czy jest to wszystko między Wami konsultowane?

Nie wiem jak to wygląda w przypadku innych komiksów. Jeśli chodzi o Supergrubiorza, to dwa pierwsze epizody powstały tak, że mając już zarys historii w głowie spotykałem się z Nietoperzem i podczas wspólnej debaty rysował on sobie na brudno szkice poszczególnych kadrów. Następnie wysyłał mi narysowany komiks, a ja wtedy zabierałem się za pisanie dialogów. System ten uległ zmianie, gdy rysownik wyjechał mi z Rybnika do Katowic, przez co musieliśmy przestawić się na współpracę zdalną. Teraz wygląda to tak, że wysyłam mu mailem plik tekstowy, gdzie punkt po punkcie opisuję co ma znajdować się w kolejnych kadrach. Staram się przy tym być jak najbardziej szczegółowy, ale i tak Nietoperz często wykazuje się swoją inwencją zmieniając co nieco. Często posiłkuję się zdjęciami lub nawiązaniami do klasycznych dla nas filmów, czy kreskówek. Nie ukrywam, że dużą część pomysłów po prostu pożyczam z moich ulubionych produkcji. Podebrałem patenty m.in. z Blade RunnerAlien: Resurrection, czy dwóch serii animowanych TMNT. W swojej ekipie mamy też tłumacza, gdyż po pierwszym epizodzie – prologu doświadczyliśmy mieszania z błotem za nieumiejętne używanie śląskiej gwary, którą posługuje się Supergrubiorz i kilku innych bohaterów. Co ciekawe wraz z krytyką pojawiły się oferty pomocy, dzięki czemu dołączył do nas Łukasz Kozik, który w przeciwieństwie do mnie i Nietoperza jest prawdziwym hanysem z krwi i kości. Dialogi najpierw lądują u niego, a dopiero wersję przetłumaczoną wysyłam do wpisania w „dymki”. A w ogóle to i tak jakieś 80-90% roboty przy współpracy z rysownikiem to poganianie go i straszenie deadline’ami.

Jakiś czas temu organizowałeś w swoim mieście pokazy dziwnych filmów. Opowiedz o tym coś więcej.

W 2007 roku, przy okazji czeskiego festiwalu Obscene Extreme, mój dobry kumpel Wojtas obdarował mnie płytą z nagranym filmem Jesus Christ Vampire Hunter (nieco później przysłał mi z UK oryginalne DVD). Obejrzałem go od razu po powrocie z tej morderczej imprezy i już nic nie było takie samo. Geniusz tego filmu poraził mnie do tego stopnia, że po prostu musiałem podzielić się nim z innymi, niosąc przesłanie niczym apostołowie 2000 lat temu. W tamtym czasie rybnicka knajpa Paleta była miejscem, gdzie kumulowały się wibracje przychylne takim właśnie dziwnym akcjom. To właśnie tam zorganizowałem pokaz tego arcydzieła kanadyjsko-meksykańskiej kinematografii, na który przyszło ok 30 osób. Zachęcony tym sukcesem postanowiłem kontynuować cykl pokazów „złego kina”. Na kolejny strzał poszedł Killer Klowns From Outer Space, który zebrał jeszcze większą widownię. Film ten okazał się dla ludzi tak wielkim szokiem, że aż zabrakło w knajpie alkoholu! Ludzie wypili dosłownie wszystko! Na kolejnych pokazach pojawiły się takie superprodukcje jak Evil AliensKiller CondomBatman z 1966r i może coś tam jeszcze, co wyleciało mi z głowy. Gdzieś tam jeszcze zmieściłem też projekcję dobrego filmu: oryginalnej wersji The Day The Earth Stood Still oraz klasyka niemieckiego ekspresjonizmu filmowego – Der Golem z muzyką na żywo. Gdy skończyłem współpracę z Paletą organizowałem jeszcze podobne akcje w innych rybnickich lokalach: Zwierciadle, (m.in. Bride Of The MonsterGodzilla vs Hedorah), White Monkey (RodanThe Beast from 20,000 Fathoms), czy Art Cafe (ponownie JChVH i Klowny), ale klimatu i frekwencji z Palety nie udało się już powtórzyć. Wyjątkiem był pokaz filmu Haxan z 1922r z muzyką na żywo (dwa oddziały Art Cafe - w Rybniku i Wodzisławiu Śl., a także w chorzowska Leśniczówce), ale w tym przypadku to zespół, a nie film, grał pierwsze skrzypce.


Czy Twoje przeglądy filmowe to zamknięty rozdział, czy raczej chwilowe zawieszenie działalności? Chciałbyś do tego wrócić, czy uważasz, że nie ma sensu?

- Uważam, że nie ma sensu. Z drugiej strony już tyle razy obiecywałem sobie zaprzestać organizowania takich akcji, że nie mam zamiaru się zarzekać. Zwykle na takie spędy przychodzi garstka osób, ja zaś biję się z myślami, czy warto było tracić czas i energię, by tych paru nieszczęśników pooglądało sobie gościa przebranego za goryla w hełmie z akwarium na głowie, tudzież Belę Lugosi tarzającego się w błocie z gumową ośmiornicą… Cierpię jednak na syndrom, który na pewno jest dobrze znany także Tobie. Jest to niemożliwa do ujarzmienia chęć dzielenia się z populacją produktami kultury i sztuki, które w moim mniemaniu nie są należycie docenione. Zresztą, „wieczorki filmowe” to tylko mała część wydarzeń kulturalnych, w których organizacji maczam palce. Częściej zdarza mi się działać przy koncertach, co zostało mi jeszcze z czasów, gdy jako wokalista metalowych hord Deneb i Crawling Death odpowiadałem za wszelkie kwestie logistyczne dotyczące działalności zespołu. Wpływanie na życie kulturalne miasta, czy też pewnej jego społeczności (że tak to górnolotnie określę) jest niczym nałóg. Na dodatek skończyłem studia o specjalizacji „animacja społeczno-kulturalna”, także w tym temacie jest przysłowiowa kaplica.

To może na zakończenie poleciłbyś miłośnikom dziwnego kina kilka filmów, na które powinni zwrócić szczególną uwagę...

Jesus Christ Vampire Hunter: to film inny niż wszystkie. Każdy miłośnik dziwnego kina po prostu musi to zobaczyć! Kopalnia genialnych scen, cytatów i cudownie drewnianego aktorstwa. Obejrzałem go ponad 20 razy i ciągle nie mam dość. 
Blade Runner: niby oczywistość, ale warto od czasu do czasu sobie przypomnieć, by przekonać się, że ten film w ogóle się nie starzeje i mimo ponad 30 lat wciąż jest wspaniały w każdym swoim aspekcie. Muzyka,  warstwa wizualna, klimat, przesłanie, aktorstwo. Podobnie jak JChVH jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju. 
- Filmy z Dolphem Lundgrenem: kiedyś nie doceniałem tego aktora, wyrabiając sobie opinię na podstawie fatalnego Masters of the Universe. Po latach przyznaję się do błędu i skrupulatnie nadrabiam zaległości. Polecam zwłaszcza rewelacyjny Dark Angel (aka I Come In Peace), a z nowszych produkcji Command Performance
Dolarowa Trylogia: klasyka, do której warto regularnie wracać. Połączenie maestrii LeoneEastwooda (i reszty obsady) i Morricone dało nam dzieło kompletne, po seansie którego nie warto oglądać innych westernów. 
 - Filmy science-fiction z lat 50tych: Od kamieni milowych typu The War of the Worlds, The Fly, The Thing From Another World, czy Earth vs. the Flying Saucers, po pocieszny camp w rodzaju Robot Monster, Killer Shrews i filmów Eda Wooda. Do tego cała masa produkcji z animowanymi poklatkowo potworami. 
Yattaman: aktorska ekranizacja popularnej kreskówki, którą Japończycy nakręcili w 2009 roku. Duży budżet, porządne efekty specjalne, dobre aktorstwo (wybija się genialna Kyôko Fukada w roli Doronjo). Mus dla wszystkich, którzy oglądali kiedyś serial emitowany na Polonii 1, ale i reszta może się skusić, na pewno nie będziecie żałować!

Serdecznie dziękuję za rozmowę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz