reż. Andy Sidaris
Filmy Andy'ego Sidarisa rządzą się prostą zasadą - im bohaterowie mają na sobie mniej ubrań, tym bardziej są skuteczni. W walce z przestępczością, rzecz jasna...
Natapirowane klony Farrah Fawcett, boski Ricz z "Miłości na bogato", szerzej znanej jako"Moda na sukces" (Ronn Moss), oraz jego kolega z szeroką klatą i kruczoczarnym warkoczem a'la indiańska squaw, to ekipa agentów, która wkracza do akcji po zabiciu ich kolegów na prywatnej hawajskiej wyspie. Agentki w seksownych ciuszkach w stylu safari przypadkowo przechwytują dostawę diamentów przeznaczoną dla narkotykowego barona Setha Romero. Oczywiście mafiozo nie może popuścić tego płazem. Do akcji wkraczają przystojni chłopcy. A gdyby komuś było za mało pikanterii, reżyser dorzucił do tego jeszcze pełzającego, wysoko toksycznego węża...
Piękne kobiety, przystojni mężczyźni, absolutny brak talentu aktorskiego - tak w skrócie mógłbym podsumować "Bilet na Hawaje". Ale obraz Andy'ego Sidarisa to coś więcej niż film. To doświadczenie (używam tego słowa z niesmakiem, ale nie znajduję bardziej adekwatnego odpowiednika angielskiego experience), które rozgrzewa nasze ciała w chłodne dni, rozpala zmysły i nakręca do działania. Warto prześledzić reżyserski dorobek Sidarisa (są tam takie perełki jak: "Malibu Express", "Picasso Trigger", "Savage Beach", "Guns", "Do Or Die", "Hard Hunted" czy "Fit To Kill"), bo kto wie czy najbliższa zima znów nie będzie trwała pół roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz