KOMANDO BEHCET (1974)
reż. Yilmaz Atadeniz
Doskonały przykład tureckiego kina akcji lat 70. z niezwykle popularnym wówczas (99 filmów w ciągu 8 lat) Behcetem Nacarem.
OK, przyznaję, że to troszkę nie fair opisywać turecki film, który widziało się w oryginale, a języka tego nie zna się ni w ząb. Prawdę mówiąc, nie udało mi się również odnaleźć w necie żadnego streszczenia. Spróbuję jednak mimo to...
Najemnik o wdzięcznej ksywie Panter zostaje wynajęty przez dwóch biznesmenów do przechwycenia plecaka pełnego wielkich diamentów. Od razu widać, że gra toczy się o wysoką stawę - kolesie piją Ballantine'sa na świeżym powietrzu, a diamenty okażą się wielkości ziemniaków. Panter to twardziel jakich mało. Wielkim karabinem (zdecydowanie stacjonarnym) potrafi ustrzelić z ręki samolot, który przyleciał z innego filmu (panoramicznego, ale "ładnie" do naszego obrazu skompresowanego). Kobiety w jego ramionach topią się jak lód (albo wosk, w zależności co kto woli), ale nic w tym dziwnego, bo Panter nie dość, że wysoki, wysportowany, z wąsem nie gorszym niż Burt Reynolds, jest na dodatek niezwykle szarmancki. Piękną bohaterkę w białych kozaczkach oswobadza z rąk prześladowców i nie pozwala obleśnemu Orzo, oficerowi dowodzącemu oddziałem, który wspomaga Pantera, położyć na niewieście swoich lepkich łap. Zatarg będzie miał swój finał (pierwszy) w niezwykle emocjonującej walce, w której pierwsze skrzypce odgrywać będzie piła łańcuchowa (Turkish Chainsaw Massacre?). Lokomotywa z wagonami pełnymi żołnierzy, przemierza góry i doliny, aż dociera do miasteczka, w którym znajdują się wspomniane wcześniej diamenty. Oczywiście dowiezienie ich z powrotem do zleceniodawców okaże się trudniejsze niż... chociaż nie - okaże się proporcjonalnie trudne do wielkości diamentów.
Jakkolwiek by nie ganić tureckich filmowców za ostentacyjne podkradanie muzyki, do której nie zapewnili sobie praw autorskich, bądź nawet sekwencji filmowych, przyznać należy, że jak na kinematografię z niespełna 25 letnim stażem, poradzili sobie całkiem nieźle. Oczywiście większość tego co dzieje się na ekranie jest radosną improwizacją, ale i tak kilka momentów powinno zostać w naszej pamięci na długo.
Doskonały przykład tureckiego kina akcji lat 70. z niezwykle popularnym wówczas (99 filmów w ciągu 8 lat) Behcetem Nacarem.
OK, przyznaję, że to troszkę nie fair opisywać turecki film, który widziało się w oryginale, a języka tego nie zna się ni w ząb. Prawdę mówiąc, nie udało mi się również odnaleźć w necie żadnego streszczenia. Spróbuję jednak mimo to...
Najemnik o wdzięcznej ksywie Panter zostaje wynajęty przez dwóch biznesmenów do przechwycenia plecaka pełnego wielkich diamentów. Od razu widać, że gra toczy się o wysoką stawę - kolesie piją Ballantine'sa na świeżym powietrzu, a diamenty okażą się wielkości ziemniaków. Panter to twardziel jakich mało. Wielkim karabinem (zdecydowanie stacjonarnym) potrafi ustrzelić z ręki samolot, który przyleciał z innego filmu (panoramicznego, ale "ładnie" do naszego obrazu skompresowanego). Kobiety w jego ramionach topią się jak lód (albo wosk, w zależności co kto woli), ale nic w tym dziwnego, bo Panter nie dość, że wysoki, wysportowany, z wąsem nie gorszym niż Burt Reynolds, jest na dodatek niezwykle szarmancki. Piękną bohaterkę w białych kozaczkach oswobadza z rąk prześladowców i nie pozwala obleśnemu Orzo, oficerowi dowodzącemu oddziałem, który wspomaga Pantera, położyć na niewieście swoich lepkich łap. Zatarg będzie miał swój finał (pierwszy) w niezwykle emocjonującej walce, w której pierwsze skrzypce odgrywać będzie piła łańcuchowa (Turkish Chainsaw Massacre?). Lokomotywa z wagonami pełnymi żołnierzy, przemierza góry i doliny, aż dociera do miasteczka, w którym znajdują się wspomniane wcześniej diamenty. Oczywiście dowiezienie ich z powrotem do zleceniodawców okaże się trudniejsze niż... chociaż nie - okaże się proporcjonalnie trudne do wielkości diamentów.
Jakkolwiek by nie ganić tureckich filmowców za ostentacyjne podkradanie muzyki, do której nie zapewnili sobie praw autorskich, bądź nawet sekwencji filmowych, przyznać należy, że jak na kinematografię z niespełna 25 letnim stażem, poradzili sobie całkiem nieźle. Oczywiście większość tego co dzieje się na ekranie jest radosną improwizacją, ale i tak kilka momentów powinno zostać w naszej pamięci na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz