sobota, 14 września 2013

Sharknado (2013)


SHARKNADO (2013)
reż. Anthony C. Ferrante


   Studio filmowe The Asylum zostało powołane do życia kilkanaście lat temu, ale głośniej zrobiło się o nim w połowie pierwszej dekady nowego tysiąclecia, za sprawą mockbusterów, których ukazania się na DVD poprzedzały kinową premierę ich wysokobudżetowych krewniaków. Jednak dopiero dwa miesiące temu wytwórnia wypuściła film, o którym rozpisywały się wszystkie możliwe portale filmowe... i nie tylko filmowe zresztą.

   Potężne tornado zbliża się do Kalifornii. Oczywiście leci z Meksyku, najpierw w postaci sztormu, który zbiera chyba wszystkie rekiny z Oceanu Spokojnego (oprócz dobrze znanych miłośnikom produkcji spod znaku animal attack żarłaczy białych są też głowomłoty; innych rybek niestety nie stwierdziłem). Fin Shepard jest właścicielem baru na plaży i każda wolną chwilę poświęca surfowaniu. To właśnie podczas wodnych harców ma miejsce pierwszy atak rekinów. Nasz bohater szybko zdaje sobie sprawę, że to nie przelewki i postanawia czym prędzej ruszyć do swojej byłej żony i córki, które mieszkają na przedmieściach Beverly Hills (tutaj należy dodać, że kto jak kto, ale grający Fina Ian Ziering, po BH wie jak się poruszać, w końcu na grze w serialu z kodem pocztowym "90210" przez 10 lat zdążył zjeść zęby) i uratować je przed niechybną zagładą. W tej podróży towarzyszą mu przyjaciel, pracownica i drobny pijaczek z baru.

   W ogóle to sporo akcji dzieje się w samochodzie. No cóż, trudno o tańszą miejscówkę - zza szyb niczego nie widać, a po szybach leją się strugi deszczu, kilku aktorów siedzi w środku i pitoli coś bez sensu, a montażysta sprytnie wstawia nam co chwilę ujęcia z autentycznej powodzi. Dobre, tanie, sugestywne - czegóż chcieć więcej? Jeśli chodzi o stronę techniczną produkcji (pomijam efekty specjalne, bo do nich wrócimy za chwilkę) to film Anthony'ego C. Ferrante (m.in. "Headless Horseman" 2007, "Hensel & Gretel" 2013) prezentuje się całkiem przyzwoicie: ostry obraz, ładne najazdy kamery, przyjemne ujęcia, dobre tempo. Myślę, że TVN byłoby z niego dumne nie mniej niż z filmów Patryka Vegi. Problemem jest pewna niekonsekwencja, bo nie ma chyba sensu poruszać tutaj jakiejkolwiek dozy prawdopodobieństwa przedstawianych wydarzeń. Chodzi mi o zalane ulice, które raz są zalane, a raz nie są, o dom pełen wody, którego podjazd jest raptem wilgotny jak po mżawce, o fale, o słońce, o deszcz, o tornado. Potrzeba sporo samozaparcia, by oswoić się z tym stanem rzeczy. Dużo łatwiej przełknąć latające rekiny. To prawie tak jak z krowami w "Twisterze" Jana de Bonta z 1996 roku. Tutaj jednak podniebny kołowrotek sprawia, że drapieżniki stają się wyjątkowo głodne i nawet w nieznanych sobie dotąd warunkach, takich jak ulice pełne samochodów czy salony mieszkań, czują się jak - nie przymierzając - ryby w wodzie. Absurd mknie jednak na złamanie karku aż do samego finału, który - choć trudno w to uwierzyć - jest ukoronowaniem całego seansu, wisienką na torcie, kropką nad "i" i czymkolwiek co przyjdzie Wam jeszcze do głowy.

  Ach no tak, miało być o efektach specjalnych. Film powstał na potrzeby kanału telewizyjnego Syfy (cóż za trafna nazwa !!!), a jego produkcja zamknęła się w budżecie miliona dolarów. To rozsądne pieniądze jak na tego typu obraz, pamiętać jednak należy, że wiąże się to z zabójczym tempem pracy, aktorzy grają w większości na tle zielonych ekranów, a postprodukcja trwa zwykle ułamek tego, co analogiczna robota przy blockbusterze. Stąd i jakość musi być odpowiednio uboższa. I jest. Rekiny wyglądają jak z gry na peceta kupionej w kiosku za 9,99zł. Tornado zdaje się wirować po mieście tylko na potrzeby naszych bohaterów. Nie sieje specjalnego spustoszenia. Jego rolę można zredukować jedynie do przenoszenia w powietrzu setek rekinów. W przeważającej ilości mamy do czynienia z komputerową krwią, ale są też sceny z krwią prawdziwą, tzn. nie wirtualną ;) I tutaj, moi mili, jest dobrze. Nie ma zmiłuj jak w obecnie panujących kinowych popierdółkach PG-13.

   Dobiegający 50ki Ian Ziering świetnie poradził sobie z rolą wprost wymarzoną dla Davida Hasselhoffa (ten jednak skończył już 60 i mógłby wypaść mniej przekonująco). Partnerują mu znana m.in. z "American Pie" Tara Reid i John Heard (ojciec Kevina z "Home Alone 1 i 2"). Ponadto występują: Jaason Simmons ("Słoneczny patrol" - a jakże!, "Frankenstein Reborn!" 1998, "Frankenstein & Werewolf Reborn!" 2005) i Cassie Scerbo ("Bring It On: In It to Win It" 2007, "Soccer Mom" 2008).

   Sukces produkcji (a może raczej niebywałe zainteresowanie jakie wzbudziła) sprawił, że podjęto decyzję o realizacji sequelu. I dobrze, bo dziwnego kina nigdy za wiele. Nawet jeśli jest to kino wyjątkowo niskich lotów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz