sobota, 29 marca 2014

Teenage Mutant Ninja Turtles (1990)

TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES (1990)

reż. Steve Barron


   "Żółwie Mutanty Rycerze Nińdzia" posępny głos polskiego lektora wręcz tryskał finezją. Nie wiem skąd takie tłumaczenie i taka wymowa, ale nie miało to większego znaczenia, bo na punkcie turtlesów i tak zwariowała cała Polska (no i oczywiście reszta świata też). Komiksy, kreskówki, malowanki, naklejki, gumy do żucia. Nie było chyba produktu skierowanego do młodego odbiorcy, na którym nie byłoby motywu z żółwiami. Ale nie będziemy się tutaj rozwodzić nad fenomenem całej franczyzy, a skupimy na pierwszej aktorskiej ekranizacji komiksu Kevina Eastmana i Petera Lairda.

    Cztery żółwie na skutek kontaktu z radioaktywną substancją ulegają mutacji i przybierają humanoidalne kształty i rozmiary. Podobnie rzecz ma się z pewnym szczurem, niegdyś domowym zwierzątkiem japońskiego mistrza sztuk walk, u którego podpatrywał ruchy i uczył się filozofii życiowej. Mijają lata. Żółwie mieszkają w kanałach Nowego Jorku. Jako adepci ninjitsu, które wpoił im szczurek Splinter, wypowiadają wojnę gangowi dowodzonemu przez niejakiego Shreddera (na kasetach wideo przedstawiany był jako Szatkownik).

   Tak w skrócie prezentuje się zawiązanie fabularne filmu Steve'a Barrona, speca od teledysków (kręcił m.in. klipy Madonny, Bryana Adamsa, ZZ Top), który debiutował w 1984 roku komedią muzyczną "Electric Dreams". Barron wykonał tutaj kawał dobrej roboty. Aktorska wersja "TMNT", która oczywiście jest przede wszystkim filmem dla młodych widzów, imponuje tempem i nakręcona jest z takim luzem i wyczuciem konwencji (szczególnie komiksowego pierwowzoru), że sprawia frajdę również nieco starszym i wymagającym widzom. Nie ma krwi, a przemoc jest raczej umowna, ale sprawność fizyczna aktorów skrywających się pod imponującymi kostiumami żółwi robi wrażenie. To nie są ślamazarne postaci typu Pi i Sigma. Widz z całą pewnością jest w stanie uwierzyć, że ta czwórka zna karate. Warto przy okazji dodać, że głosu tytułowym bohaterom użyczali inni aktorzy niż ci przebrani w kostiumy (a ci dla odmiany pojawili się epizodycznie bez kostiumów m.in. jako: dostawca pizzy, członek gangu). I tak oto głosem Donatello był Corey Feldman (m.in. "Gremlins", "The Goonies", "The Lost Boys"), Leonardo - Brian Tochi (to ten sympatyczny Azjata z 3 i 4 części "Akademii policyjnej"), a w szczurka Splintera wcielił się Kevin Clash (Elmo z "Ulicy Sezamkowej").

  Nie mniej ważną od Żółwi postacią jest Casey Jones, którego zagrał, wyglądający wówczas jak członek zespołu grunge'owego, Elias Koteas, który już za 6 lat zagra u Davida Cronenberga maniaka rekonstrukcji wypadków samochodowych. Mniej imponujące zasługi ma na swoim koncie Judith Hoag, filmowa April O'Neil, która przepadła w dziesiątkach telewizyjnych seriali (ale w dalszym ciągu jest aktywna zawodowo, więc chwała jej za to).

   Bardziej spostrzegawczy wypatrzą w obsadzie Sama Rockwella (m.in. "Confession Of A Dangerous Mind", "Moon", "Iron Man 2") oraz Skeeta Ulricha (m.in. "The Craft", "Scream", "As Good As It Gets").

   Film był oczywiście skazany na sukces, nie dziwi więc ponad 135 milionów dolarów wpływów tylko w amerykańskich kinach (przy budżecie 13,5 mln; w sumie wpływy przekroczyły 200 mln). Część druga była jedynie kwestią czasu, a że należy kuc żelazo póki gorące, długo czekać nie musieliśmy. "TMNT: The Secret Of The Ooze" wszedł do kin równo rok po premierze części pierwszej.

2 komentarze:

  1. fajna zabawa akcja i żółwie czego chcieć więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm. Zapamiętałem ten film jako totalne g*****. Teraz jak przeczytałem ten wpis, obejrzałem fotosy stwierdzam że to przecież nie mogło być takie kiepskie. Żółwie wyglądają nawet nawet. No i drugi plan jak marzenie :)

    OdpowiedzUsuń