"METALSTORM: THE DESTRUCTION OF JARED-SYN" (1983)
reż. Charles Band
"W samo południe na krawędzi wszechświata" - hasło reklamowe przemawiające z plakatu w połączeniu z imponującą grafiką zwiastowało nie lada emocje. Mutanci, potwory, cyborgi, lasery, a wszystko to zapodane w niezwykle modnym w 1983 roku formacie 3D.
Dogen (wytrzeszczający gałki oczne Jeffrey Byron) jest kosmicznym strażnikiem ścigającym międzygalaktycznego kryminalistę o nadludzkich mocach, Jareda-Syna (znany z drugiej części "Mad Maxa" Michael Preston). Ślad wiedzie go na pustynną planetę Lemurię, gdzie poznaje piękną Dhyanę (późniejsza pani Travolta, Kelly Preston), której ojciec został właśnie zabity przez syna Jareda-Syna, pół-cyborga sikającego z metalowego kikuta lewej ręki zielonym kwasem. Dziewczyna prowadzi Dogena do niejakiego Zaxa, speca od kryształów. Ten zaś sugeruje skorzystać z pomocy poszukiwacza przygód Rhodesa (niezastąpiony Tim Thomerson, czyli Jack Deth z serii "Trancers"), bo tylko on może doprowadzić ich do zaginionego miasta gdzie znajduje się magiczna masa niezbędna do walki z posiadaczem kryształu śmierci.
Wszelkie skojarzenia z "Mad Maxem" oraz "Gwiezdnymi wojnami" nie były (są?) bezpodstawne. "Kryształ śmierci" (bo takim tytułem opatrzono film na kasetach wideo w Polsce) zapowiadany był jako pierwsza część trylogii. Najwyraźniej Charles Band liczył na to, że skoro jego film wzięła pod swe skrzydła duża wytwórnia (dystrybutorem w USA był Universal) to sukces komercyjny ma w kieszeni. Niestety, zarówno krytycy jak i spora część widowni bez skrupułów wyszydzali każdą część składową jego dzieła. Oberwało się i aktorom, i reżyserowi, i efektom specjalnym, i fabule.
Trzeba przyznać, że odtwarzający główną rolę drewniany Jeffrey Byron o graniu nie ma bladego pojęcia, fabuła jest do bólu linearna, a efekty specjalne - szczególnie te 3D - nie robią wielkiego wrażenia. Pochwalić natomiast należy całkiem niezłą charakteryzację, dzięki której postaci prezentują się nie gorzej niż te z Gwiezdnej Sagi Lucasa. Jestem przekonany, że gdyby Universal zainwestował w produkcję gumowych figurek dla dzieciaków (i kolekcjonerów), Charles Band spokojnie mógłby nakręcić dwie kolejne części swojej trylogii.
ale za to widać zainspirowali twórców serialu Farscape bo jedna z postaci została tam niemal żywcem przeniesiona ;) mam na myśli juniora ;) kolejny film oglądany kiedyś nie na VHS a na satelicie na niemieckim kanale na początku l90 oni dawali wtedy pełno takich filmów leciały przeważnie wieczorem
OdpowiedzUsuńTęsknię za tymi czasami :)
Usuństare dobre czasy dla fanów dziwnego kina ;-)
Usuń