THE LEGEND OF NIGGER CHARLEY (1972)
reż. Martin Goldman
Podczas
gdy redaktorzy fachowych portali rozpisywali się o klasycznym spaghetti
westernie Sergio Corbucciego z 1966 roku, który rzekomo stał się główną
inspiracją dla święcącego wówczas triumfy najnowszego dzieła Quentina
Tarantino, ja postanowiłem pójść inną drogą (przy czym nie twierdzę, że
tamta jest absolutnie chybiona). Według mnie droga ta jest właściwsza,
więc chciałbym przybliżyć Wam klasyczny obraz innego nurtu.
"The Legend Of Nigger Charley" to czołowy reprezentant odmiany blaxploitation, zwany slavesploitation. Najogólniej rzecz ujmując były to filmy wykorzystujące motyw niewolnictwa. Ich pozytywnymi bohaterami byli czarnoskórzy niewolnicy, często oswobodzeni lub w trakcie ucieczki, a negatywnymi ich biali nadzorcy, właściciele lub podążający ich śladem łowcy głów. Najczęściej miejscem akcji była Ameryka drugiej połowy XIX wieku, a tło stanowiła Wojna Secesyjna i Dziki Zachód (dlatego często nazywano je westernami blaxploitation). Nie inaczej przedstawia się sytuacja w filmie "The Legend Of Nigger Charley".
Plantacja w Virginii. Czarnoskóra
kobieta, główna gosposia/służąca dokonującego żywota Hilla Cartera,
właściciela posiadłości oraz całej rzeszy niewolników, uprasza swego
pana, by ten darował wolność jej młodemu synowi, pełniącemu tu funkcje
kowala, Charley’emu. Chłopakowi jednak nie będzie dane długo cieszyć się
pełnoprawną wolnością. Takie fanaberie jak uwalnianie niewolników nie
mieszczą się w głowie nadzorcy Houstona (w tej roli John P. Ryan, znany
m.in. z „A jednak żyje” 1974, „Avenging Force” 1986, „Klasa 1999″ 1990),
pracującego na plantacji od wielu lat. Charley ma zostać sprzedany na
najbliższej aukcji wraz z innymi niewolnikami pana Cartera. Oczywiście
do tego nie dojdzie, gdyż dwójka przebiegłych ziomków Charleya, Toby i
Joshua, już od dłuższego czasu knuje plan ucieczki.
No i zaczyna się ucieczka przez Dziki
Zachód. Chociaż w zasadzie nie do końca ucieczka, gdyż nasz Charley to
przecież już wolny człowiek. I o wolność i godność dla czarnoskórych
walczy, więc motywy ma jak najbardziej chwalebne, no ale wiadomo – kilku
białych po drodze musi odstrzelić. Debiut reżyserski (także scenariusz)
Martina Goldmana od samego początku wywoływał spore kontrowersje,
głównie za sprawą dosadnego tytułu. "Legenda Czarnucha Charleya", jak
należałoby film przetłumaczyć, do telewizji trafiła już jako "Legenda
Czarnego Charleya" ("The Legend Of Black Charley"). Oburzali się jednak
zapewne ci, którzy filmu nie widzieli, gdyż wartości jakie reprezentuje,
szczególnie dla widowni afroamerykańskiej, są bezsprzecznie pozytywne, a
obraźliwe słowo czarnuch zostało tu użyte w kontekście właściwych
sobie realiów historycznych, w których toczy się akcja.
Zaledwie rok po premierze filmu w kinach
pojawił się jego sequel, "The Soul Of Nigger Charley". Za kamerą stanął
producent i współscenarzysta jedynki, Larry Spangler, dla którego to
również był reżyserski debiut. Trzeba jednak przyznać, że film zrobiony
jest sprawniej. Charakteryzuje go większy rozmach, lepsza praca kamery,
lepsza ścieżka dźwiękowa, akcja obfituje w więcej zwrotów.
"Trylogię" (nie jest to oficjalny ciąg
dalszy serii, ale umownie możemy go do niej zaliczyć) zamyka film "Boss
Nigger" z 1975 roku. Wyreżyserowany przez Jacka Arnolda, legendarnego
już wtedy twórcę żelaznej klasyki science fiction z lat 50., wśród której
znalazły się "It Came From Outer Space" (1953), "Creature From Black Lagoon" (1954), "Revenge Of The Creature" (1955), "Tarantula" (1955), "The Incredible Shrinking Man" (1957). Film współprodukował odtwórca
głównej roli, Fred Williamson, który napisał do niego również scenariusz.
Jak to wpłynęło na ostateczny kształt produkcji domyślają się z
pewnością miłośnicy aktora, którego filmową filozofię charakteryzują
trzy dewizy: film musi być naładowany akcją, on podrywa najlepszą laskę i
wygrywa wszystkie walki.
Niestety "The Legend Of Nigger Charley" i "The Soul Of Nigger Charley" nie doczekały się godnego wydania na DVD
("Boss Nigger" się doczekał, ale oczywiście zmieniono mu tytuł na "BOSS"). Miejmy nadzieję, że ten stan rzeczy zmieni sukces filmu "Django
Unchained" i chęć poznania inspiracji Quentina Tarantino. Wielu
dystrybutorów zapowiedziało już nowe wydania spaghetti westernów z "Django" w tytule. Oby podobny los czekał filmy z gatunku
SLAVESPLOITATION.
dziś by tego nie nakręcili samo słowo na N by wystarczyło by twórców zlinczować na antenach wszystkich amerykańskich stacji może z wyjatkiem foxa ;p
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń