MY MOM'S A WEREWOLF (1989)
reż. Michael Fischa
Mark Pirro to postać bardzo ważna, aczkolwiek niedoceniona, w panteonie osobistości dziwnego kina. Począwszy od debiutu z 1985 roku opowiadającym o polskim wampirze w Burbank o swojsko brzmiącym nazwisku Dupah, konsekwentnie raczy widzów filmami pełnymi absurdu, którego nie powstydziliby się członkowie grupy Monty Pythona. W "Curse Of The Queerwolf" (1988) w konwencji opowieści o wilkołakach, przedstawił przygody faceta, który nocami zmienia się w transwestytę. W "Nudist Colony Of The Dead" (1991) grupa nudystów popełnia zbiorowe samobójstwo, by powstać z grobu i zemścić się na obozowiczach z kółka różańcowego (gdyby sam scenariusz nie stanowił dostatecznego wyzwania dla zdrowego rozsądku, reżyser ubrał to wszystko w konwencję musicalu). W "Rectumie" (2003) natomiast, dupa faceta, który podczas wakacji został zgwałcony przez meksykańską żabę, odrywa się od reszty ciała, rośnie do gigantycznych rozmiarów i niczym Godzilla terroryzuje miasto. To wszystko są filmy kręcone za kilka tysięcy dolarów przez ekipę zapaleńców o tej samej wrażliwości estetycznej co reżyser. Amatorsko i niezależnie - czysta esencja uwielbienia dla dziesiątej muzy.