sobota, 20 czerwca 2015

Color Me Blood Red (1965)

COLOR ME BLOOD RED (1965)

reż. Herschell Gordon Lewis

   Najpierw była "Krwawa uczta", później "Dwa tysiące maniaków". "Pomaluj mnie na krwistoczerwono" jest zwieńczeniem Trylogii Krwi, cyklu, który zapewnił reżyserowi znaczące miejsce w filmowej alei zasłużonych. Moim skromnym zdaniem jest to najlepsza z wymienionych powyżej produkcji.

   Adam Sorg jest malarzem cierpiącym chwilowo na twórczą niemoc. Kolejne obrazy wystawiane w galerii nie znajdują nabywców. Jakby brakowało im właściwego... koloru? Pewnego dnia, zrządzeniem losu, na jego płótno dostaje się krew. Artysta od razu dostrzega w tej sytuacji potencjał i postanawia namalować obraz przy użyciu tej osobliwej farby...

   Nie oszukujmy się, Herschell Gordon Lewis wybitnym reżyserem nigdy nie był. Podążał za trendami, często wiele ryzykował, poszukiwał własnego stylu (języka?). Chwała mu za to, że go odnalazł i dzięki temu mógł nie tylko zaistnieć w świecie filmu, ale wręcz zapisać się wielkimi literami na kartach światowej kinematografii jako ojciec chrzestny GORE. Jego filmy bywały (i są, bo twórca nadal jest aktywny zawodowo) szokujące, brutalne, obrazoburcze. Rzadziej bywały dobre. "Color Me Blood Red" jest dobry! Być może ta dobroć się momentami tutaj wytraca, ale potencjał jest świetny. Krytyka zarówno środowiska artystycznego jak i snobistycznych krytyków sztuki, po trosze także społeczeństwa swingujących lat 60. Tanie środki wyrazu w przypadku tego filmu ową dobroć potęgują. Dobroci można też dopatrywać w kreacji Gordona Oasa-Heima. Facet debiutował rok wcześniej w innym obrazie H.G.L., "Moonshine Mountain". Co ciekawe, posługiwał się wówczas pseudonimem artystycznym Adam Sorg, który to następnie stał się imieniem i nazwiskiem głównego bohatera "Pomaluj mnie na krwistoczerwono".

   Odsłona zwieńczająca Trylogię Krwi jest zabawna w sposób inteligentny (w przeciwieństwie do "Two Thousand Maniacs!", którzy byli zabawni w sposób wieśniacki, i "Blood Feast", który to obraz nie był zabawny w ogóle - no chyba, że nabijaliśmy się z nieudolnego aktorstwa). Nie nastawiajmy się jednak na błyskotliwe żarty w stylu Woody'ego Allena ;). "Color Me Blood Red" może być traktowany jako gore z elementami pastiszu (lub pastisz z elementami gore), któremu przydałby się solidny artystyczny remake (np. czarno-biały, w którym kolorowa byłaby tylko krew), nie uważacie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz