niedziela, 15 marca 2015

Godmonster of Indian Flats (1973)

GODMONSTER OF INDIAN FLATS (1973)

reż. Frederic Hobbs


   Wierzycie w potwory? - pyta kilkuletnia dziewczynka swoje koleżanki rozłożone na biwakowym kocyku. Ja nie wierzę w potwory - odpowiada jedna z nich. Tylko głupi dorośli wierzą w potwory - dodaje druga. Nagle w tle pojawia się futrzane dziwactwo wyglądające trochę jak skrzyżowanie lamy z owcą, a trochę jak postać z "Ulicy Sezamkowej". Coś w tym jest, że tylko głupi dorośli wierzą w potwory. W końcu to oni kręcą o nich filmy...

   Eddie przybywa do Reno okazją, z transportem owiec. Oczywiście pierwsze kroki kieruje do kasyna, w którym wygrywa kilkaset dolarów w jednorękiego bandytę. Szczęściarz, pomyślicie, ale chłopak niezbyt długo ma szansę cieszyć się z wygranej. Kasynowe hieny tylko czekają na takich jak on. Eddie zostaje upity, okradziony i pobity, i tylko dzięki uprzejmości lokalnego antropologa, dr Clemensa, który podwozi go na farmę owiec, udaje mu się ujść z życiem. Niestety nocleg w zagrodzie z owcami także kończy się dla Eddiego dramatycznym przeżyciem - jest świadkiem porodu zmutowanego embriona, który ciężko nazwać inaczej niż pulsującym kawałkiem mięsa, ale oczywiście dla dr Clemensa to idealny materiał do badań.

   I w zasadzie każdy tego typu film można by zakończyć opisywać w tym momencie, bo zgodnie z wytyczonymi szlakami fabuła powinna zmierzać we wiadomym kierunku, ale w obrazie Frederica Hobbsa zmutowana owca odchodzi na dalszy plan ustępując miejsca zupełnie innemu wątkowi. Burmistrz Virginia City, który pomógł ożywić zabytkowy obszar miasteczka rekonstruując ducha Dzikiego Zachodu, jest głową tajnego stowarzyszenia zajmującego się różnymi szemranymi interesami. Mistyfikacja zabójstwa psa i msza za niego w kościele, z białą trumienką pośrodku ołtarza, to sceny, które swą dziwnością śmiało dorównują zmutowanej owcy. Gdyby tego było mało, nad całością unosi się westernowy anturaż, tak jakby atrakcja turystyczna wchłonęła zwiedzających (a zarazem bohaterów naszego filmu). Co ciekawe "Godmonster of Indian Flats" - jak na taka szaloną mieszankę - stwarza wrażenie nakręconego za przyzwoite pieniądze (kostiumy, scenografia, sceny zbiorowe) z profesjonalną ekipą i pełnym zapleczem.

   Przyznam, że mam niemały dylemat z klasyfikacją obrazu Frederica Hobbsa (scenarzysty, producenta i reżysera w jednej osobie, dla którego był to czwarty i ostatni film w karierze). Jak na normalny film, czy nawet western, jest on zbyt dziwny. Jak na dziwne kino o zmutowanej owcy - zbyt normalny. Kuriozum dla zaprawionych w bojach poszukiwaczy jazdy ostatecznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz