czwartek, 26 lutego 2015

Porozmawiajmy o horrorach... klasy B. Z Łukaszem Radeckim rozmawia Dawid Gryza.


Wychowywał się na horrorach klasy B. Teraz sam je tworzy, choć ma ambicje na klasę A. Marzy mu się zobaczyć jakąś ekranizację z dorobku Guya N. Smitha (najchętniej "Kraby"), ale póki co nikt nie odważył się żadnej nakręcić. W międzyczasie, gdy nie ma ochoty na horror z XX wieku, pasjami ogląda spaghetti westerny, akcyjniaki z Hong Kongu i japońskie gore, ale obiecuje nadrobić zaległości w meksykańskim kinie lucha libre ;) Panie i panowie: Łukasz Radecki!

Witaj Łukaszu! Twoja najnowsza książka "Horror klasy B" to swoisty hołd złożony temu gatunkowi, zarówno jego filmowemu jak i literackiemu odpowiednikowi. Składa się ona z 10 niepowiązanych ze sobą opowiadań, które jednak sprytnie połączyłeś krótkimi dywagacjami trójki przyjaciół nad kondycją współczesnego horroru. Czy identyfikujesz się z którymś z nich, czy może każdego obdarowałeś po trochu swoimi gustami?

- Witaj, Dawidzie! Żeby identyfikować się z którymś z nich, musiałbym uczynić każdego z nich skrajnie różnym, a tym samym musiałbym być dobrym pisarzem, który radzi sobie z niezwykłą sztuką kreacji bohaterów (śmiech). A ponieważ nim nie jestem, każdy z nich mówi trochę po mojemu i siłą rzeczy przedstawia czasem mój pogląd na sprawę. Oczywiście starałem się, żeby każdy z nich miał tylko część moich cech i poglądów, a pozostali byli odpowiednio odmienni, ale wyszło jak widać. Że wszyscy kochają horror i kiepskie kino.


Z tym niebyciem dobrym pisarzem to trochę przesadzasz, czego najlepszym dowodem jest chociażby zbiór opowiadań, dla którego się spotkaliśmy. Sam zauważyłeś przecież w rozmowach swoich bohaterów, że odbiorcy są przyzwyczajeni do pewnej konwencji. Pisząc o horrorach klasy B kierujesz swoje słowa do konkretnego czytelnika. A może chciałbyś w przyszłości tą konwencję przełamać i napisać powieść z głębią psychologiczną i emocjonalną sięgającą dalej niż ostrze maczety lub szpic rybackiego haka?

- Nie wykluczam takich rozwiązań, niemniej daleka jeszcze droga przede mną. Zawsze staram się, żeby każda kolejna książka czy opowiadanie było lepsze od poprzednich, ale nie zawsze jest to widoczne. Powodem jest fakt, że jeszcze trudno mi wydawać regularnie swoje teksty, dlatego czasem oprócz nowości pojawiają się na rynku typowi "półkownicy", którzy musieli swoje odleżeć. Jak "Horror Klasy B" właśnie. Wracając jednak do sedna pytania, na pewno będę próbował iść dalej, bo na tym, tak mnie się wydaje, polega bycie pisarzem, twórcą - rozwijaniu się i odkrywaniu nowych miejsc, sprawdzaniu się w innych rolach, gatunkach. Jedno jest pewne, co podkreślam właśnie ową książką - nie zapominam o swoich korzeniach i nie zamierzam się ich wypierać. Co więcej, mimo iż w tym roku mają się ukazać jeszcze trzy powieści, dwie nawet bardziej głównonurtowe, to wiem, że do tego horroru klasy B powrócę. Może w bezczelnej kontynuacji, może w dłuższych formach. Szczerze mówiąc, marzy mnie się taka opcja.
 
Pomijając kilka wcześniejszych, incydentalnych przypadków, można powiedzieć, że horror na dobre zadomowił się w Polsce dopiero na początku lat 90. Jak wspominasz tamten czas?

- Tak jak każdy, kto żył w tamtych czasach i interesował się horrorem. Z jednej strony z sentymentem, z drugiej z żalem, że w gruncie rzeczy z tego cudownego wysypu tandetnych filmów i książek nie wynikło nic dobrego dla dzisiejszej kultury grozy w Polsce. To był wspaniały czas, kiedy w każdym kiosku Ruchu za grosze można było dostać książki w tych kiczowatych okładkach, albo wypożyczać do upadłego kolejne horrory w licznych, nawet w Malborku, wypożyczalniach kaset video. Pamiętam, że uwielbiałem chodzić i oglądać te okładki, zastanawiać się co skrywa dany tytuł i wymyślać do tego własne historie. To było takie niesamowite i nierealne, obok szarości i nudy dnia codziennego te wszystkie obrzydlistwa i potwory... Zachwycało mnie to i do dziś zachwyca. Dziś horrory w większości pakuje się w okładki gustowne, żeby ładniej je można było wyeksponować, ale moim zdaniem zabiło to magię. Tak, to był magiczny czas... Szkoda, że w odróżnieniu od innych krajów ów boom nie przerodził się w wysyp horrorów ambitniejszych, tylko zblokował ludzi tworząc pokutujący do dziś stereotyp miłośnika horroru.


Czy masz jakiś swój ulubiony książkowy horror, oczywiście może być klasy B z wydawnictw, które ukazywały się w Polsce we wspomnianej złotej erze, który chciałbyś zobaczyć zekranizowanym?

- Wspaniałe pytanie! W zasadzie jest ich cała masa. Przede wszystkim cykl "Kraby" Guya N. Smitha, obowiązkowo z gumowo-tandetnymi efektami specjalnymi. Podobno któraś część została sfilmowana, ale nie miałem okazji jej ujrzeć. Z tego autora na pewno jeszcze "Szatański pierwiosnek", "Odraza" (te agresywne wielkie robale), "Macki" i "Fungus" Harry'ego Knighta... Ech, to byłyby cudowne złe filmy. Pomarzyć można. O Amberowych Mastertonach nawet nie wspominam, bo tu co drugi nadawałby się na dobry horror klasy B. Ale te wydawnictwa Phantom Press... Na ekranie wyszłyby z tego tak cudowne kicze, że na pewno zostałyby uznane za kultowe!
 
Slasher, survival, wampiry kontra wilkołaki, zombie, itd. Która ze wszystkich odmian horroru jest Ci najbliższa?

- W zasadzie każda po trochu, choć przyznam, że te dwie pierwsze mocno się już przejadły, a wampiry, szczególnie w opozycji do wilkołaków, nigdy mnie nie bawiły. Dlatego siłą rzeczy stawiam na zombie, ale zaznaczam, że skłaniam się raczej ku starym produkcjom, względnie kompletnym kiczom produkcyjnym. Nie przemawia do mnie serial „The Walking Dead”, nie interesują współczesne hollywoodzkie zombie movie. Slashery i survivale to natomiast miłość młodości, pasjami katowałem się wszystkimi „Piątkami 13tego”, „Teksańskimi masakrami” i wszelkimi ich klonami. Jeśli jednak już wracam do tego typu kina to tylko pod warunkiem, że przy dacie produkcji dwie pierwsze cyfry to 19, nie 20.
Mówisz, że wampiry w opozycji do wilkołaków Cię nie bawią, a jednak jedno z opowiadań ukazuje właśnie taki mezalians bohaterów i - jakby tego było mało - na końcu książki zapowiadasz, że obaj zaistnieją we własnym cyklu "Wolfenweld".

- Zgadza się, ale przyznasz, że odszedłem od hollywoodzkiego konceptu pełnego wybuchów, akcji i przemian cielesnych. Zostawiłem tylko nadęte gadki (śmiech). No i ten konflikt jest znacznie łagodniejszy, choć głębiej zakonspirowany. Jeśli zaś chodzi o cykl "Wolfenweld", to cykl powieści osadzonych w świecie dark fantasy, gdzie przynajmniej na początku, żadna z tych postaci się nie pojawia, a później w większości kooperują. Traktuję je raczej jako średniowiecznych superherosów, niż egzaltowane pijawki czy zapchlonych barbarzyńców. Uważam, że Hollywood zabiło piękno i grozę zarówno wampirów i wilkołaków. Dziś to śmieszne stworki dla nastolatków.
Bohaterowie między-opowiadań przymierzają się do realizacji filmu. Czy Ty też masz jakieś doświadczenia na tym gruncie?

- Nie nazwałbym tego doświadczeniem, jedynie wypadkiem (śmiech). Historia banalna, byliśmy nastolatkami, kumpel przyniósł kamerę, nakręciliśmy kilkuminutowy horrorek. Ktoś gdzieś to jeszcze ma w swoim archiwum, ale przyznam, że nie widziałem tego od ponad dwudziestu lat i nie wiem, czy miałbym odwagę się zmierzyć z tematem. Później jeszcze próbowałem napisać jakieś scenariusze (który ostatecznie trafił do „Horroru Klasy B” jako „Agrogore”), ostatecznie zająłem się tworzeniem muzyki do filmów offowych. Nagrałem parę lat temu muzykę do kilku horrorów Patryka Jurka i jednego serialu, w zasadzie pilota dla telewizji TVN. Na realizację filmu brak mi jednak czasu i umiejętności.


Polskie kino grozy to rzecz, która w zasadzie nie istnieje. Młodzi ludzie próbują kręcić horrory, ale trudno doszukać się wśród nich produkcji, które mogłyby powalczyć na międzynarodowych festiwalach. Sądzisz, że jest jakaś recepta na poprawę tej sytuacji, a może się mylę i są godne uwagi współcześnie nakręcone polskie horrory, które mógłbyś polecić?

- Może nie jest tak źle, że kino grozy w Polsce nie istnieje, ale jest naprawdę marginalne. Mamy kilka(naście) starych horrorów, na czele ze znakomitym "Dybbukiem" z 1937 roku plus kultowe "Medium" czy "Wilczyce", co chwilę młodzi twórcy próbują swoich sił z gatunkiem i tam właśnie znajdują się oryginalne perełki w stylu "The Fall", "Insomnia", "Intelekt Kollapse" oscylujące wokół kina onirycznego, artystycznego, czy fenomenalne pastisze jak "Pecador" (śmiech). Jest grono artystów kręcących miniatury filmowe, które nie mają się czego wstydzić wobec konkurencji z zagranicy. Gorzej wygląda sprawa w filmach pretendujących do miana głównego nurtu, bo biorą się za nie ludzie w gatunku nieobeznani, albo tacy, którzy próbują powielać utarte z Zachodu wzorce. Recepty nie ma. Musi się znaleźć ktoś, kto nakręci prawdziwy i dobry horror, a to spowoduje, że pójdą za nim inni. Na razie wszyscy kręcą się wokół własnego ogona. Coraz lepiej jednak dzieje się w polskiej grozie literackiej, wierzę, że i w kinie wreszcie coś drgnie. Problemem jest to, że jednak filmy wymagają większych nakładów pracy, większych kosztów, a przy horrorze to się raczej nie zwróci. U nas ten gatunek wciąż jest passe (śmiech).
Czy oprócz horrorów zdarza Ci się penetrować inne gatunki filmowe? Przypominam, że naszych czytelników najbardziej interesuje dziwne kino ;)

- Oczywiście! Nie ograniczam się do horrorów, prawdę powiedziawszy dziś oglądam je już rzadko, bo zwyczajnie mnie nudzą. Fascynuję się spaghetti westernami, uwielbiam wszystkie produkcje Hong Kongu z lat 70-tych, intryguje mnie kino japońskie, szczególnie pokręcone produkcje nowej fali gore, pasjami oglądam filmy o gumowych potworach i zamaskowanych zapaśnikach z Meksyku (śmiech). Te ostatnie trochę zaniedbałem, ale muszę to nadrobić. Zasadniczo uważam, że kino powinno być dziwne, bo normalność mamy na co dzień. Nic nie dostarczy lepszej rozrywki niż pokręcony film, po którym pomyślisz - „skąd oni biorą pomysły?”. Nie potrzeba logiki – liczy się zabawa. 


Łukasz Radecki
Pisarz związany z literaturą grozy i science-fiction, poeta, muzyk, redaktor, nauczyciel. Autor zbioru opowiadań - "Kraina bez powrotu: Opowieści Niesamowite" (2009), oraz cyklu "Bóg Horror Ojczyzna" (do tej pory dwa tomy: "Złego początki" i "Wszystko spłonie") (2013). Wraz z Kazimierzem Kyrczem Jr wydał zbiór "Lek na lęk" (2011), z Robertem Cichowlasem zaś "Pradawne zło" (2014). Publikował także w rozmaitych pismach, portalach i antologiach polskich i zagranicznych (m.in. "Księga strachu"; "Białe szepty"; "Czarna kokarda"; "13 ran"; "Trinacta Hodina"; "Pokój do wynajęcia"; "Gorefikacje"; "17 szram"; "Dziedzictwo Manitou"; i innych). Jego opowiadania były adaptowane jako słuchowiska ("Profan" - 2009) i filmy ("Księżniczka"; "Wazon" - 2007). Zrealizował także muzykę do kilku horrorów, gier i serialu "Oblicza Mroku". Tworzy w zespołach metalowych ACRYBIA, DAMAGE CASE i WILCY. Prowadzi własny blog literacki, stale pisze dla Horror Online, Grabarza Polskiego, Atmospheric Magazine i Dzikiej Bandy. Wraz z żoną i dziećmi mieszka w rodzinnym Malborku. W 2015 roku ukażą się trzy nowe powieści, z czego dwie napisane z Robertem Cichowlasem. (opis pochodzi z książki "Horror Klasy B"; fot. Dagmara Radecka)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz