środa, 4 lutego 2015

Machete Kills (2013)

MACHETE KILLS (2013)

reż. Robert Rodriguez


   Filmy Roberta Rodrigueza są spełnieniem dziecięcych fantazji za grube miliony dolarów. Wielu o tym marzy, kilku próbuje, ale tylko nielicznym się to udaje i uchodzi na sucho (czytaj przynosi zyski). "Maczeta zabija", choć w perfekcyjny sposób kontynuuje to co rozpoczął jego pierwowzór sprzed kilku lat, najwyraźniej nie trafił w gusta widowni, która nie powędrowała tłumnie do kin, przez co film odnotował finansową klapę (budżet 20 mln $, box office 15 mln $). Stawia to oczywiście pod sporym znakiem zapytania zapowiadaną w "Maczeta zabija" jego bezpośrednią kontynuację, czyli "Maczeta zabija w kosmosie". Moim zdaniem byłoby to fajne zwieńczenie trylogii. Taki kicz w czystej postaci jak "Critters 4" czy "Jason X".

   Widzowie, którzy kupili konwencję zaproponowaną w 2007 roku przez Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza w projekcie "Grindhouse" (choć też trzeba tutaj zauważyć, iż ten double feature poniósł w kinach porażkę zwracając niespełna połowę budżetu) wykazali tak duże zainteresowanie jednym z lipnych zwiastunów, które towarzyszyły "Planet Terror" i "Death Proof", że Rodriguez zdecydował się nakręcić pełny metraż. Tym samym reżyser sprawił, że gwiazda etatowego zakapiora Hollywood rozbłysła blaskiem dotąd niespotykanym. Od tamtej pory Danny Trejo wystąpił w ponad 100 produkcjach (filmy pełnometrażowe, krótkometrażowe, seriale), czyli w 5 lat zrobił połowę tego co w ciągu poprzednich 25 lat swojej filmowej kariery, przy czym teraz trafiały się role pierwszoplanowe, a wówczas były zaledwie epizody lub trzecie skrzypce. Pierwsza część, nakręcona za połowę budżetu części drugiej, przyniosła 44 miliony dolarów wpływu. Kwestią czasu było powstanie kolejnych przygód niepokonanego Maczety. Równocześnie jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać filmy wykorzystujące - nomen omen- modę na kino eksploatacji (exploitation). Obrazy takie jak "Hobo With A Shotgun", "Nude Nuns With Big Guns", "Bring Me The Head Of The Machine Gun Woman" czy "Father's Day" to zaledwie kropla w morzu, które wystąpiło z brzegów właśnie po dyptyku "Grindhouse".

   Prezydent Stanów Zjednoczonych zwraca się z prośbą do Maczety, by ten udał się do Meksyku i wykończył niejakiego Mendeza, niebezpiecznego handlarza bronią. Niestety okazuje się, że do serca Mendeza podłączony jest nadajnik sterujący bombą, która została wystrzelona w Biały Dom. Do wybuchu zostały 24 godziny - właśnie tyle czasu zostało Maczecie na odnalezienie konstruktora nadajnika i rozbrojenie bomby. Rozpoczyna się wyścig z czasem.

   "Maczeta zabija" ma wszystko to co jego poprzednik z 2010 roku, a nawet - choć trudno w to uwierzyć - jeszcze więcej. Absurd podkręcony jest do granic wytrzymałości koneserów gatunku. Gwiazdy pierwszego formatu (Jessica Alba, Cuba Gooding Jr., Lady Gaga, Antonio Banderas) pojawiają się tylko po to, by po 5 minutach ich postaci zginęły śmiercią tyleż tragiczną co widowiskową. Obcięte głowy i kończyny latają w powietrzu, a komputerowa krew bryzga we wszystkie strony. Charlie Sheen (tutaj jako Calos Estevez) w roli prezydenta USA oraz Mel Gibson jako multimilioner wynalazca, któremu marzy się kolonizacja kosmosu. Ponadto zawodowy morderca Kameleon, zmieniający skórę niczym Ethan Hunt maski w pierwszej części "Mission: Impossible". Ubaw po pachy, choć przyznać muszę, że nawet najlepszy tort serwowany w zbyt dużych kawałkach potrafi zemdlić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz