DED FLAJ PRODAKSZYNZ swoją przygodę z filmem rozpoczęli w minionym tysiącleciu. Od tamtej pory dorobili się pokaźnej - acz niekonwencjonalnej - filmografii, festiwalu filmowego, a ostatnio także własnego kina. Rozmawiam z Mariuszem Szulcem, twórcą DFP.
Jak zaczynaliście i skąd wzięła się nazwa Waszej grupy?
Pierwsze
filmowe początki datujemy na rok 1998.
Kolega pożyczył czarno-białą, przemysłową kamerę Unitra, podpięliśmy ją
do magnetowidu z podglądem na telewizorze i małpowaliśmy (jest nagranie,
ale się go wstydzimy).
Później wpadliśmy na pomysł, że nagramy taką jakby własną telewizję i to
już nosiło znamiona przemyślanego czegoś i nazywało się TV KLOP (jest
nagranie - wstydzimy się mniej). Taka telewizja po naszemu nagrana na VHS, z którym chodziliśmy po
"domówkach" i raziliśmy tym ludzi. Bywało śmiesznie.
Później okazało się, że w ogóle jest coś takiego jak amatorski ruch
filmowy zwany "offowym" i że takich ludzi jak my jest więcej, z tą
różnicą, że oni robią inne rzeczy.
Czad! Tak poznaliśmy kolegę Wojtka, który wówczas
organizował takie pokazy w dawnym kinie Cytryna w Łodzi. Wtedy też zaiskrzyło by się
jakoś ukonstytuować i przyjąć miano amatorskiej grupy filmowej o nazwie
"Ded Flaj Prodakszynz". Był to rok 2005. Nazwa pochodziła od
suchego muszydła z parapetu, które nas wtedy zainspirowało i ubawiło.
Oczywiście pisownia celowo miała być błędna, plastyczna, by
pokazać, że my też będziemy się zmieniać i nie chodziło tu tylko o
starzenie się. Wymyśliliśmy też, że każdy nasz film będzie rozpoczynała
animowana czołówka, w której mucha odwala kitę i ruszyliśmy z tematem już
bardziej świadomie.
Jeśli dobrze kojarzę to przełomowym dziełem w Waszej twórczości były "Grabie"?
Chyba
tak, choć nie odczuliśmy tego tak od razu. Później zauważyliśmy to
namacalnie, po kolejnym festiwalu filmowym gdzie zdobyliśmy nagrodę. Żywa
gotówka za pokazywanie sztucznych bebechów - szał i odpowiadanie na
pytania "jak zrobiliście to, a tamto?" ale i też pytania "Dlaczego?". Te
lubiliśmy tak samo jak te pierwsze.
Zresztą takich przełomowych momentów wydaje mi się, że było kilka.
Choćby opracowanie własnego festiwalu filmowego - Festiwal Filmów
Antydepresyjnych "Relanium", który był efektem ubocznym jeżdżenia po
kraju na festiwale i załapaniu, że wesołych filmów jest mało lub jeśli
są, to nikną wśród smutów i przydługich, przedumanych i czasami wręcz
bolesnych dzieł filmowych. Choć niewątpliwie natchnionych szczerym
artyzmem.
Czyli od wygłupów z kamerą, poprzez skonkretyzowane produkcje,
aż do własnego festiwalu filmowego. Jaka misja przyświecała Relanium i
kiedy możemy spodziewać się jego reaktywacji?
Misja
była i jest prosta. Szukamy ciekawych filmów komediowych. Jak to
ujęliśmy na naszej festiwalowej stronie: "Celem organizatorów jest
odnalezienie krótkich filmów zapobiegających pojawieniu się stanów
jesienno-depresyjnych wśród widzów." Zaś reaktywacji nie ma co się
spodziewać bowiem już trwa, jedynie jeszcze nie została uzewnętrzniona,
ale lada dzień ruszymy z kampanią informacyjną, zaś sam festiwal i jego
finał odbędzie się w drugiej połowie lutego 2015 w naszym małym kinie. I właśnie z tego powodu z festiwalem trochę przemarudziliśmy, bo
wzięliśmy się za potężne działanie i przy pomocy funduszy unijnych
uruchomiliśmy. Ba! Zbudowaliśmy własne kino. Kino Bodo.
Trwało to prawie dwa lata, ale teraz mamy swoje miejsce, w którym
mogliśmy zebrać nasze doświadczenia, umiejętności i znajomości, które
wypracowaliśmy od czasu kiedy startowaliśmy w naszej filmowej drodze.
Warto
dodać, że Kino Bodo to nie tylko pokazywanie regularnego repertuaru,
ale też szereg różnych około filmowych imprez. Była "Teleturniejada",
"Reklamojada", "Dziadowski Halloween"...
Tak,
oprócz zwyczajowego kina repertuarowego robimy pokazy, które albo sami
chętnie byśmy obejrzeli albo czujemy, że mogą spodobać się publiczności.
Tym bardziej, że ludzie często szukają czegoś innego, dla nich nowego i
to właśnie czasem w kinie. Zresztą, kto zna nas lub naszą twórczość z
pewnością zorientuje się, że tak zwyczajnie tu nie jest.
Poza tym nie ma co ukrywać, teraz trzeba utrzymać i rozwijać firmę, a by
to robić skuteczniej trzeba się wyróżnić. Klepanie w kółko w jedno
miejsce młotkiem to nie ta droga. Dlatego w kinie Bodo zawsze będziemy
serwować filmowe smaczki i wideo flaczki
A jak odbija się prowadzenie kina i organizowanie festiwalu na Waszej twórczości filmowej?
No
tu nie ma co ukrywać, że prowadzenie kina to jest spora praca. Choćby
najbliższy przykład, że nasz antydepresyjny festiwal odbywa się
nieregularnie i właśnie notuje dłuższą pauzę. Co do twórczości filmowej
to z pewnością nie zamarła. Pomysły ciągle są. Choć ostatnimi czasy
łatwiej nam było wspomagać filmowo innych twórców, jak choćby Tomira
Dąbrowskiego z R.I.P. Pictures przy jego filmie "Attack of the killer
phones" gdzie realizowaliśmy scenę finałowej walki ze złem przyczajonym w
centrali telefonicznej, czy Dawida Rycąbla - NaffNaff (Zespół Filmowy
Sebastian) przy filmie "Pan Prowizorka 6". Ale dla stęsknionych naszej
twórczości mamy dobrą informację, bowiem lada dzień ukaże się na naszym
kanale YouTube materiał, który nie był w szerokim gronie publikowany
choć swoje 5 minut już miał parę lat temu. Był to program satyryczny
realizowany do lokalnej telewizji w Pabianicach i nosi nazwę "Musztarda
Po Obiedzie". 10 odcinków już wkrótce. Oczywiście nie wszystko naraz nie
chcemy przecież by ludzie się pokaleczyli.
Jak opisałbyś twórczość grupy DFP? Z tego co wiem nie ograniczacie się jedynie do filmowych skeczy i krótkometrażowych fabuł.
Odkryliśmy kiedyś przypadkiem, że istnieje
paralityczno-drgawkowy bojowy środek trujący o nazwie DFP. Czyli w
zasadzie ma zbliżone działanie do naszych filmów.
Mają bawić, a jak nie, to dziwić. I to też dotyczy animacji, które oprócz
filmów robimy. Chyba jesteśmy jedną z niewielu grup filmowych, która na
swoim koncie ma filmy jak i animacje.
Prym tu wiedzie seria z Sówką Imprezówką, choć są inne produkcje w
technice rysunkowej czy flash. W planach animacja lalkowa, ale to jeszcze
odległa sprawa.
Z której ze swoich filmowych produkcji jesteście najbardziej dumni?
Chyba najbardziej to z naszej ostatniej, największej jak do tej pory produkcji - "Szpadel klątwa kaprawego boga".
Całe 15 minut filmu z czymś rzadko u nas spotykanym, bowiem film posiada ciąg logiczny.
Masa pracy, przygotowań, przebity na wylot palec przy produkcji rekwizytów.
Ale autentycznie ten film nam się podoba i mogę powiedzieć nieskromnie, że tak - jesteśmy z niego dumni.
Jako filmowy twórca z wieloletnim doświadczeniem jakiej rady udzieliłbyś początkującym reżyserom?
Gdzieś już kiedyś odpowiadałem na to pytanie.
O ile pamiętam to najpierw powiedziałem, by nie brać się za robienie filmów.
W moim przypadku zauważyłem, że praca przy filmie to pewna umiejętność
słuchania ludzi i korzystania z ich pomocy i pomysłów na każdym etapie
produkcji.
Jednak to wszystko trzeba zrównoważyć z potrzebą stawiania czasem na
swoim z opcją przekonywania do tego ludzi.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz