BLACK BEAR FILMFEST 2014
Druga edycja Festiwalu Filmowego Black Bear, która właśnie zakończyła się w Łodzi i przeniosła do Warszawy, to miód na serca miłośników dziwnego kina. Horrory, thrillery, dramaty, sensacje, komedie i nie tylko, a wszystko absolutnie bezkompromisowe i pokazujące środkowy palec hollywoodzkiemu mainstreamowi, który w ostatnich latach osiągnął poziom absurdu w niepokazywaniu dosadnych scen, pozwala odzyskać wiarę we współczesne kino.
To prawda, że Hollywood może pochwalić się rekordowymi box office'ami, ale to co najciekawsze kręcone jest daleko poza Fabryką Snów. A gdzie - wystarczy spojrzeć w repertuar festiwalu. Niemcy ("Stereo", "Samuraj"), Nowa Zelandia ("Areszt domowy"), Węgry ("Biały Bóg"), Islandia ("Metalówa"), Belgia ("Terapia", "Alleluja") to tylko niektóre z krajów, które zaprezentowały na Black Bear próbki swojej kinematografii. Widzowie łódzkiej edycji mogli zapoznać się z policjantem zamieniającym się w wilkołaka ("Gliniarz wilkołak" - będzie recenzja), wampirzycą zagryzającą narkomanów ("O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu"), hiszpańskimi wiedźmami-kanibalami ("Wredne jędze") czy zombiakami z zacięciem do piłki nożnej ("Mecz zombie"). W większości były to polskie premiery, a pokaz filmu "Samuraj"( będzie recenzja) uświetnił swą osobą sam reżyser, Till Kleinert.
Niestety nie udało mi się zaliczyć wszystkich pokazywanych tytułów, ale 15 filmów to i tak całkiem niezły bilans. Ponadto, dzięki uprzejmości organizatorów, zobaczyłem jeszcze obraz, który nie był pokazywany w Łodzi. Mowa o irlandzkim "Kanale" w reżyserii Ivana Kavanagh.
Trzymam kciuki za powodzenie edycji warszawskiej i żywię ogromną nadzieję, że za rok Czarny Misiek znów przybędzie do Łodzi, aby pożreć umysły miłośników dziwnego kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz