Pamiętacie film "Multiplicity" z 1996 roku, w Polsce przetłumaczony jako "Mężowie i żona" (o marketingowych chwytach - a nadawanie tytułów jest jednym z nich - więcej można było dowiedzieć się z bardzo ciekawych paneli dyskusyjnych, które przygotowali organizatorzy)? Michael Keaton dwoił się tam i troił, by podołać natłokowi obowiązków, a jednocześnie mieć troszkę czasu na przyjemności. Aby ogarnąć cały, bogaty w atrakcje, repertuar Festiwalu Kamera Akcja zdecydowanie należałoby się zmultiplikować.
Panele dyskusyjne, warsztaty i spotkania oraz cała masa filmów. Organizatorzy zadbali, aby posiadaczom karnetów szczelnie wypełnić całe cztery dni (a nawet noce) trwania festiwalu. Oczywiście nie sposób było obejrzeć wszystkich filmów i uczestniczyć w każdym spotkaniu. Konieczna była selekcja. Byłoby nie fair opowiadać o wydarzeniach, w których nie brałem udziału, ograniczę się więc jedynie do tych seansów, na które się wybrałem i tych atrakcji, z których skorzystałem.
W czwartek od godziny 14:00 czynna była festiwalowa recepcja, w której można było kupić bądź odebrać - przysługujący tytułem akredytacji - karnet, a razem z nim torbę krytyka wraz z zawartością. Z niewielkim poślizgiem, tuż po 18:00 rozpoczął się panel dyskusyjny pod hasłem "Kinomani to kupią. O strategiach marketingowych filmu". Zaproszeni goście dyskutowali o przebiegłych zabiegach marketingowców, którzy zrobią wszystko, by ściągnąć publiczność do kin, ale też o trudach dystrybuowania filmów artystycznych. Ciekawym problemem poruszonym na spotkaniu był brak polemiki między krytykami filmowymi mającymi odmienne poglądy na temat danego obrazu. Nie ma czegoś takiego w prasie, ani stosownego programu w telewizji. Nie ma wreszcie platformy internetowej, która by ową niszę wypełniła. Praktycznie wszystkie dyskusje toczą się obecnie na portalach społecznościowych. No, ale dobrze, że chociaż tam... ;) Po krótkiej przerwie nastąpiło oficjalne otwarcie festiwalu oraz przedpremierowa projekcja najnowszego filmu Xaviera Dolana, "Mommy". Jak można się było spodziewać, zainteresowanie filmem było tak duże, że pokaz odbywał się równocześnie w sali Kina Wytwórnia oraz w Hali Wytwórnia. Spragnieni dalszych wrażeń mieli do wyboru afterparty albo kostarykańskiego klasyka z 1930 roku "El Retorno".
Festiwalowy piątek rozpoczął się o godzinie 10:00 od pierwszego bloku konkursowego etiud i animacji. Miłośnicy kina z Kostaryki musieli sobie jednak ten pokaz odpuścić, bo już o 10:30 startował "Gestacion". Ja dotarłem do kina dopiero tuż przed godziną 12:00. Skuszony tym co usłyszałem poprzedniego dnia na panelu dyskusyjnym (czyli jednak zadziałała magia szeptanego marketingu) wybrałem się na "Małe stłuczki". Nakręcony przez absolwentów łódzkiej Filmówki reżyserski debiut Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba okazał się niezwykle sympatycznym, dającym chwilę wytchnienia obrazem.
Po dwugodzinnej przerwie, którą zrobiłem sobie rezygnując z drugiego bloku etiud i animacji oraz kostarykańskiego "Caribe", wróciłem na panel dyskusyjny "Magiczny VHS". Kasety wideo są tematem bliskim mojemu sercu (wciąż eksploatuję ten nośnik) toteż chłonąłem słowa gości jak gąbka wodę. Tuż przed panelem miałem wreszcie okazję na żywo poznać się z Krystianem Kujdą, organizatorem cyklu pokazów filmowych "VHS HELL", podpytać go o jego kolekcję vhsów, a także poprosić aby zaprezentował dzieło, które mieliśmy obejrzeć tuż po północy. (sorki za słabą jakość fotek)
O rynku wideo w Polsce na przełomie lat 80. i 90., o dzisiejszych kolekcjonerach oraz o samej technologii rozmowa toczyła się przez ponad półtorej godziny, gdy oto do sali wszedł wielki spóźniony, Jacek Samojłowicz (z pieskiem). No i zaczęło się sypanie anegdotkami jak z rękawa. Nie ma się jednak czemu dziwić, bowiem jest to facet, który na VHSach zjadł zęby. To on założył firmę NVC (Neptun Video Center), za pośrednictwem której do Polski sprowadzonych zostało setki filmów. Spotkanie zostało brutalnie przerwane o 18:15, bo właśnie na ekranie miał się pojawić najnowszy film w reżyserii Kena Loacha, "Klub Jimmy'ego" ("Jimmy's Hall"). Nominowany do Złotej Palmy w Cannes obraz dobijającego 80ki reżysera z Anglii nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Podejrzewam, że podpisany przez mniej znanego twórcę, przeszedłby zupełnie bez echa. Ale za to "Turysta" ("Turist"), który rozpoczął się o godzinie 20:30, pochłonął mnie bez reszty. Genialna szwedzko-norwesko-duńsko-francuska tragikomedia, a zarazem psychologiczny portret rodziny, w której relacje zmieniają się diametralnie po gwałtownej lawinie. Mam nadzieję, że film ukaże się w Polsce na DVD, bo już nie mogę się doczekać kolejnego seansu.
Ledwie zakończył się "Turysta", a już w kolejce czekał "Pokój 237" ("Room 237"), dokument przybliżający różne analizy pierwszej ekranizacji powieści Stephena Kinga "Lśnienie" wyreżyserowanej w 1980 roku przez Stanleya Kubricka. Niekwestionowany dowód na to, że niektóre filmy nie kończą się w chwilę po opuszczeniu sali kinowej (mało kto siedzi do końca napisów), ale zostają w nas na całe życie.
Obfity w atrakcje dzień zwieńczył seans z kasety wideo. Ekipa VHS HELL, pod dyrekcją Krystiana Kujdy, zaprezentowała najbardziej kultowy film w dorobku Davida A. Priora, z jego kochanym braciszkiem, Tedem, w roli głównej. "Żywy cel" ("Deadly Prey"), bo o nim mowa, wywołał u najwytrwalszych widzów (film rozpoczął się tuż przed godziną pierwszą w nocy) konwulsyjne ataki śmiechu. Ciekaw jestem czy ten pokaz nawrócił jakąś cyfrową duszę na magnetyczne retro?
Sobota rozpoczęła się również kusząco. Widzowie musieli zdecydować: "Lśnienie" + "Ida" + "Medium" (swą osobą pokaz uświetnił reżyser Jacek Koprowicz) czy kostarykańskie "El Fin" i "El Regreso" oraz trzy filmowe eseje zmarłego 30 lipca tego roku Haruna Farockiego. Niestety nie udało mi się przybyć na żaden z nich. Trzeci panel dyskusyjny "Krytyk w markecie" także mnie ominął. Zjawiłem się dopiero na "Legendę Kaspara Hausera" ("La Leggenda Di Kaspar Hauser"). Piękne plenery, świetna muzyka i Vincent Gallo, a do tego znana historyjka przefiltrowana przez surrealistyczny umysł Davide Manuli - oto recepta na wielkie kino. Oczywiście nie dla każdego, ale tak już się przyjęło, że filmy dla wszystkich raczej do wybitnych nie należą.
Troszkę ubolewam nad repertuarem sekcji "Ryczący lew - złota era Hollywood". Zapowiadano klasyki Billy'ego Wildera, Johna Cassavetesa, Boba Fosse'a i Orsona Wellesa, a pokazano klasyki z lat 80. i 90. Dla młodszej widowni "Tańczący z wilkami" Kevina Costnera czy "Thelma & Louise" Riddleya Scotta to już faktycznie klasyka, ja natomiast pamiętam gdy te filmy wchodziły do kin (Boże, ale jestem stary) i mam wrażenie, że na tyle często wypełniają ramówkę programu telewizyjnego, że każdy zainteresowany mógł się z nimi zapoznać. Z drugiej strony, filmu oglądanego w kinie nic nie zastąpi, a dzięki temu, że zdecydowano się jednak na tytuły znacznie młodsze od pierwotnie planowanych, można było skupić się na nowościach.
5 Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej Kamera Akcja zakończył się premierą odrestaurowanej cyfrowo wersji filmu "Edi" Piotra Trzaskalskiego. Tego samego dnia, nieco wcześniej, odbyło się spotkanie z reżyserem oraz retrospektywa jego pierwszych filmowych dokonań.
Opisane przeze mnie wydarzenia i seanse to zaledwie ułamek tego co przygotowali dla miłośników X muzy organizatorzy festiwalu. Jak wspomniałem we wstępie niemożliwym było ze wszystkich skorzystać, ale z pewnością nie było wśród osób, które wzięły udział w imprezie, takich, które nie znalazły czegoś dla siebie. Ja zadowolony jestem niezmiernie i już nie mogę doczekać się kolejnej edycji.
Te wszystkie filmy wyglądają dziwnie przy "Deadly Prey"...
OdpowiedzUsuńWidziałeś "Deadliest Prey" z 2013 roku?
Niestety nie widziałem :( jeszcze.... :D
Usuń