piątek, 24 stycznia 2014

The Hideous Sun Demon (1959)

THE HIDEOUS SUN DEMON (1959)

reż. Robert Clarke


   Dwoistość ludzkiej natury, najczęściej wywołana jakimś czynnikiem zewnętrznym, to temat samograj. "Dr Jekyll i Mr. Hyde" czy komiksowy Hulk to jedynie wierzchołek góry lodowej. W 1959 roku do tego zacnego grona dołączył doktor Gilbert McKenna, który na 5-6 minut został wystawiony na działanie groźnego promieniowania.

   Wprawdzie nie wywołało ono żadnych widocznych na pierwszy rzut oka zmian, ale to tylko pozory. Dr McKenna pozostanie dawnym sobą pod warunkiem, że uda mu się pozostać w cieniu. Dosłownie. Promienie słońca działają na niego podobnie jak pełnia księżyca na osoby dotknięte lykantropią, tyle tylko, że McKenna nie zamienia się w wilkołaka tylko w odrażającego demona słońca.

   Skoro już wypowiedzieliśmy spolszczony tytuł filmu, zastanówmy się chwilę nad jego idiotyzmem... a może geniuszem? "Hideous" znaczy dosłownie ohydny, odrażający. Samo "hide" to skóra albo ukrywać się, a przecież nasz demon ukrywa się przed słońcem, które działa na jego skórę i paskudnie ją mutuje. Być może to tylko moja nadinterpretacja, ale najwidoczniej brytyjscy dystrybutorzy uznali tą grę słów za zbyt wydumaną i przemianowali film na "Blood On His Lips", co wydaje się jeszcze bardziej niedorzeczne, bo przecież nasz bohater krwi na ustach nie ma (co najwyżej na rękach i to też raczej umownie).

  Klasyczna samojebka. Aktor z 15 letnim stażem, grający z umiarkowanym powodzeniem głównie w serialach telewizyjnych, ma większe ambicje. Wymyśla historię, zostaje producentem filmu, który sam reżyseruje i w którym obsadza się w głównej roli. Kinematografia zna wiele takich przypadków, od Orsona Wellesa po Edwarda D. Wooda Jra. Robert Clarke postawił na rewers wilkołaka. Środki wyrazu (kostium potwora) miał niezłe, niestety nie przemyślał dwóch elementów scenariusza. Ludzie zmieniający się w wilkołaki robią to mimowolnie, zawsze gdy jest pełnia. Bohater grany przez Clarke'a zamienia się w bestię tylko poprzez swoje roztargnienie (żeby nie powiedzieć głupotę). Wystarczyłoby, by za dnia pozostawał zamknięty w domu i nie wystawiał ciała na działanie promieni słonecznych. Ale nie, on woli uganiać się za barową piosenkareczką (dziewczyną gangstera zresztą), co niechybnie doprowadza go do dramatycznego końca. Poza tym, co to za horror, gdy demon jest straszny tylko za dnia?

   Wspomniane wady scenariusza stały się oczywiście przewrotnym atutem filmu, który miast straszyć - śmieszy, a przecież nie ma lepszej rozrywki od dobrej komedii ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz