piątek, 10 stycznia 2014

Birdemic: Shock And Terror (2008)

BIRDEMIC: SHOCK AND TERROR (2008)

reż. James Nguyen


   "Rekordowe mrozy paraliżują USA", "Tak zimno nie było od 20 lat" - grzmią prasowe nagłówki za Oceanem. Za to w Polsce +10*C. A mamy przecież prawie połowę stycznia. Jak nic to wszystko wynik efektu cieplarnianego, ale nie mędrkuję, bo się na tym nie znam. Scenarzysta i reżyser "Birdemic", James Nguyen, też nie, ale nie przeszkodziło mu to w nakręceniu filmu, który ten problem porusza. Inna sprawa, że nie przeszkodził mu także brak talentu i jakiegokolwiek wyczucia w filmowej materii...

   Rod jest młodym sprzedawcą oprogramowania i wiedzie rozkoszny żywot w Krzemowej Dolinie. Jeździ wypasionym Fordem Mustangiem, właśnie doprowadził do końca kontrakt wart milion dolarów i bezbłędnie poderwał szkolną znajomą, aktualnie modelkę Victoria's Secret, Natalie. Czy można sobie życzyć czegoś więcej? Niestety, tę sielankę przerywają rozszalałe ptaki dotknięte ptasią grypą, która jest w prostej linii skutkiem efektu cieplarnianego, o czym poinformuje naszych bohaterów (oraz widzów) przypadkowo napotkany naukowiec. Zaczyna się walka o przetrwanie...

   W jakim stopniu ta (pozwolę sobie wymyślić tutaj nowe słówko, bo nie sposób nie skojarzyć tego filmu z "Ptakami" Alfreda Hitchcocka. Zestawiłem je z "Psychozą" tegoż reżysera, bo jakoś bardziej do mnie dociera niż na przykład "Ptakodemia") "Ptakoza" jest świadomym projektem, zamierzenie nieudolnym, a w jakim wynika z twórczych niemocy ekipy realizatorskiej, trudno stwierdzić. Od premiery, która miała miejsce pierwszego października 2008 roku (inne źródła podają 27 lutego 2010, czyli moment objęcia go dystrybucją przez Severin Films) film obrósł swoistym kultem, a nawet doczekał się kontynuacji pt. "Birdemic 2: The Resurrection" (2013) (jak pokazuje zwiastun o niebo bardziej dopracowanej, choć pozostającej w klimacie pierwowzoru). Nakręcony przez pochodzącego z Wietnamu, 42 letniego wówczas Jamesa Nguyena, za niespełna 10 000$, niezależny obraz jest horroro-romansem. Te proporcje można podzielić pół na pół, gdyż mniej więcej w połowie seans przekształca się z banalnej i nudnej opowiastki o miłości w pełen akcji i fatalnych efektów specjalnych survival horror.

   Okropny montaż dźwięku, słabe kadrowanie, drewniane aktorstwo, idiotyczna fabuła i żenujące efekty specjalne. Tak, to prawda, ale gdyby poprawić to wszystko film z pewnością nie osiągnąłby tego statusu, który ma obecnie. Po prostu przemknąłby niezauważony. Więc być może w tym szaleństwie była jednak metoda?

   Jakkolwiek, wbrew wszelkim wymienionym wyżej niedogodnościom, mnie seans sprawił frajdę. A już szczególnie godnym pochwały był wątek "Lennon & Yoko Ono". Zakochana para - on włochaty, ona Azjatka - w tle przygrywa splagiatowane "Imagine", a na ścianie w jednej scenie (na wypadek gdyby jeszcze ktoś nie skumał aluzji) wisi duża biała kartka papieru z napisem "IMAGINE PEACE". Boskie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz