piątek, 8 listopada 2013

Spawn Of The Slithis (1978)

"SPAWN OF THE SLITHIS" (1978)

reż. Stephen Traxler

   Venice Beach dotąd kojarzyła mi się jedynie z pakującym na plaży Arnoldem Schwarzeneggerem ("Pumping Iron" 1977) i Jimem Morrisonem śpiewającym Rayowi Manzarkowi swoje wiersze ("The Doors" 1991). Po seansie poniższego dzieła do tego zaszczytnego grona dołączył jeszcze stwór z kanałów...

   Rozkoszne igraszki dwóch chłopców z frisbee przerwane zostają przez odnalezione przypadkiem u ujścia kanałów wodnych Venice Beach zwłoki dwóch psów. To co początkowo wygląda na rytualny mord (pieski obdarto ze skóry) dokonany przez nastoletnich zwyrodnialców, wkrótce okazuje się... atakiem potwora z kanałów. Wayne Connors, na co dzień nauczyciel i dziennikarz, zaczyna żywo interesować się tematem. Jest przekonany, że trafił mu się hit na miarę Nagrody Pulitzera. Z pomocą przychodzi mu przyjaciel, doktor John, który mając do dyspozycji niewielką próbkę śluzu potwora, przedstawia Connorsowi (i widzom) zawiłą genezę powstania mutanta. Sięga ona lat 50-tych, prób atomowych, radioaktywnego promieniowania, toksycznych wycieków i całego zła tego świata, które akurat przyszło do głowy scenarzyście i reżyserowi, Stephenowi Traxlerowi (myślę, że nie zaskoczę nikogo informacją, że "Spawn Of The Slithis", nazywany często w skrócie "Slithis", jest debiutem filmowym tego pana).

   Parafrazując słowa Benedykta Chmielowskiego - potwór jaki jest, każdy widzi. Nieślubne dziecko Potwora z Czarnej Laguny i Potwora z Piedras Blancas. Jest głodny, ma apetyt i - ku naszej uciesze - zamierza go zaspokoić. Niestety robi to zbyt rzadko, a reżyser tak tonuje jego ataki, że całość przypomina współczesne PG-13. Na domiar złego, w tle przygrywa muzyka, która od razu sugeruje, aby wziąć całą historię w umowny nawias. Zbyt umowny, jak na mój gust. Filmy o potworach są przecież wystarczające umowne z założenia.

   Niestety to nie jedyne mankamenty obrazu Traxlera, ale opuszczę na nie zasłonę milczenia, bowiem debiutantom należy wybaczyć więcej. Szkoda tylko, że reżyser, zniechęcony zapewne chłodnym przyjęciem debiutu, na kolejne zasiądnięcie za kamerą zdecydował się dopiero po 21 latach. Telewizyjny film akcji "Sam Churchill: Search for a Homeless Man" (znów ci bezdomni! - aha, bo zapomniałem dodać, że w "Slithis" też jest ich sporo) to jak dotąd ostatnie dzieło Traxlera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz