czwartek, 14 listopada 2013

Beware! Children At Play (1989)

BEWARE! CHILDREN AT PLAY (1989) 

reż. Mik Cribben


   Kilka lat po ekranizacji opowiadania Stephena Kinga "Dzieci kukurydzy", a kilkanaście przed brytyjskim thrillerem "Eden Lake", powstał film, który pod swe skrzydła mogła wziąć jedynie Troma. Podobno gdy prezentowano jego zwiastun na festiwalu w Cannes, tuż przed pokazem filmu "Tromeo & Juliet" w 1996 roku, widownia tłumnie opuszczała salę kinową. Jestem w stanie w to uwierzyć, gdyż z podobną wrażliwością podejścia do tematu spotkałem się chyba jedynie w filmach tureckich (m.in. "Dunyayi Kurtaran Adam" z 1982 i "Tarkan Viking Kani" z 1971).

   Wspólny wypad z tatą na biwak do lasu to niebywale ważna przygoda dla każdego dorastającego chłopca. Z dala od cywilizacji, zdani wyłącznie na siebie. Chyba nie będzie przesady jeśli nazwę to swego rodzaju pierwszym krokiem w dorosłość. Dla malca z filmu Mika Cribbena okaże się to nie tylko krokiem w dorosłe życie, ale wręcz przyspieszonym kursem przetrwania. Podczas zabawy w chowanego jego ojciec łapie się w kłusowniczy potrzask. W normalnych warunkach zapewne rozwarłby go sobie rękami, ale wtedy nie byłby to materiał na ekscytujące kino, a zatem... Z pułapki nie ma wyjścia. Mężczyzna jest unieruchomiony. Wie, że niebawem umrze. Chce jednak za wszelką cenę oszczędzić podobnego losu swojemu synkowi. Nakazuje mu więc, aby po jego śmierci go zjadł (bez kitu).

  Mija 10 lat. Z okolicznych wiosek zaczynają znikać dzieci. Zaniepokojony tym stanem rzeczy szeryf Ross Carr, decyduje się poprosić o pomoc swego przyjaciela, uznanego pisarza specjalizującego się w horrorach i science-fiction, Johna DeWolfe'a. Wkrótce okaże się, że zaginione dzieci zorganizowały sobie w środku lasu wioskę kanibali...

   W dobie politycznej poprawności, kiedy to na wszelki wypadek nie należy w żaden sposób dotykać dziecka (bo albo uznają to za molestowanie seksualne, albo za przemoc fizyczną), film debiutanta Mika Cribbena (jedyny w jego reżyserskim dorobku), a precyzyjniej rzecz ujmując jego ostatnie 5 minut, porównać można do jazdy rollercoasterem bez zabezpieczeń albo pędzenia ścigaczem przez polskie drogi bez trzymanki. Trzeba mieć spore jaja żeby się na coś takiego odważyć. Niestety, pomijając te początkowe i końcowe sceny, film nie ma do zaoferowania zbyt wiele. Zarówno aktorsko jak i technicznie jest mizeria. No chyba, że podejdziemy do seansu jak na miłośników dziwnego kina przystało i odwrócimy te proporcje. Wtedy sukces będzie murowany ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz