Gdy skończyłem czytać książkę "Frankenstein. 100 lat w kinie" pomyślałem, że miłym zwieńczeniem mojej przygody z tym wydawnictwem byłby krótki wywiad z jego twórcą. Zapytałem więc Rafała Donicę czy zgodziłby się odpowiedzieć na kilka moich pytań. Troszkę wykręcał się nadmiarem obowiązków oraz stwierdził, że udzielił już dwóch wywiadów, w których praktycznie temat książki wyczerpał. Dał mi jednak cień nadziei, że jeśli wymyślę jakieś pytania, których dotąd nikt mu nie zadał, to kto wie... Oho - pomyślałem sobie - WYZWANIE!
Odnalazłem w sieci oba wywiady. Faktycznie, okazało się, że kilka pytań, które planowałem zadać już padło. Postanowiłem więc ograniczyć się jedynie do trzech. Oto one:
- Przez 6 lat
drążyłeś temat Frankensteina. Obejrzałeś i opisałeś ponad 200 filmów co
zaowocowało powstaniem świetnej książki. Mam jednak nieodparte wrażenie, że
podczas niektórych seansów przechodziłeś istne katusze.
Przez pewne pozycje faktycznie przebrnąłem
z tak zwanego kronikarskiego obowiązku, aby zaoszczędzić sympatykom
Frankensteina czasu i nerwów, no i oczywiście pozyskać materiał do książki. Niektóre
tytuły zdobyłem, niemal dosłownie wykopując je spod ziemi, często na kasetach
VHS, odnajdując je na różnych podejrzanych aukcjach i w mrocznych zaułkach internetu.
Najtrudniej oglądało się kupione na końcu świata filmy japońskie, meksykańskie,
brazylijskie, hiszpańskie czy francuskie, pozbawione choćby angielskiego tłumaczenia.
Niektóre fabuły musiałem rozszyfrowywać po tym, co i jak robili bohaterowie na
ekranie ;). Na szczęście filmy frankensteinowskie to nie „12 gniewnych ludzi”,
więc najczęściej chodziło w nich po prostu o ożywienie potwora i następstwa
tego czynu. Należy przy tym wszystkim pamiętać, że każdy, nawet najgorszy z
opisanych przeze mnie obrazów, wnosił coś nowego do uniwersum mojej ulubionej
postaci. Raz były to odrastające kończyny („Frankenstein Conquers the World”),
innym razem czarnoskóre monstrum z afro na głowie („Blackenstein”), a jeszcze
innym potwór-gej („Flesh for Frankenstein”), potwór-artysta („Rock’n’roll
Frankenstein”) lub monstrum-prostytutka („Frankenhooker”).
Najgorsze z najgorszych, takie,
które okazały się wręcz nieoglądalne? „The Creeps”, „Frankenstein’s Castle of Freaks”, „Frankenstein
Meets the Spacemonster”, „Frankenstein’s
Great Aunt Tillie”, „Frankenstein
vs. the Creature From Blood Cove” oraz „Drácula contra Frankenstein”, „The Erotic
Rites of Frankenstein” i „Lust for Frankenstein” – trzy
ostatnie w reżyserii zmarłego niedawno Jesusa Franco. Niestety
nie ogarniam kultowości tego twórcy, a trzy „Frankensteiny” spod jego ręki były
dla mnie istnym kołem tortur.
- Jakie najbardziej
osobliwe tytuły poleciłbyś miłośnikom dziwnego kina i dlaczego akurat te?
Na pewno wspomniane wyżej „Frankenhooker”
i „Rock ‘n’ roll Frankenstein”, a także „Santo vs. la hija de Frankenstein” i „Frankenstein General
Hospital”, czyli filmy tak złe, że aż dobre, ociekające gore, kiczowate,
przesadnie brutalne, ale przy tym wszystkim na swój sposób zabawne, idealne na
wieczór kina exploatacji w towarzystwie dobrych znajomych, otwartych na filmy w
złym smaku, jak „Troll 2”,
„Toxic Avenger” czy „Bad Taste”.
- Czy gdyby jakiś
reżyser zaproponował Ci zagranie roli, choćby epizodycznej, Monstrum, byłbyś
skłonny podjąć się takiego wyzwania?
Czemu nie? Wszak Bela Lugosi
twierdził, że to żadna sztuka chodzić ociężale, machać rękoma i mamrotać coś
pod nosem. Z drugiej strony, wszyscy odtwórcy roli monstrum po Borisie
Karloffie (włącznie, o ironio, z Belą Lugosim) ponieśli sromotną porażkę w
konfrontacji z jego kultową kreacją.
(foto i tekst pochodzą z okładki książki "Frankenstein. 100 lat w kinie"; wydawca Yohei)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz