wtorek, 17 stycznia 2017

The Deadly Mantis (1957)

THE DEADLY MANTIS (1957)

reż. Nathan Juran


   "Zabójcza modliszka" to niezbity dowód na to, że filmy tak naprawdę powstają dopiero na stole montażowym. Czy dokumentalistom rejestrującym ewakuację wioski Eskimosów bądź podniebne ewolucje amerykańskich myśliwców przyszło do głowy, że staną się częścią filmu  science-fiction o gigantycznej modliszce, która odtajała po milionach lat zaskoczona przez epokę lodowcową, a teraz wybiera się do USA, by najeść się do syta? Nie sądzę ;)

   W wyniku wybuchu wulkanu, położonego na jednej w wysp w pobliżu Antarktydy, w okolicach bieguna północnego osuwają się lodowce, w których od milionów lat spoczywała 60 metrowa modliszka. Wygłodniały gigantyczny owad najpierw terroryzuje społeczność Eskimosów (ujęcia z "S.O.S. Eisberg" z 1933), a następnie przesuwa się poprzez Kanadę aż do Waszyngtonu siejąc grozę i zniszczenie. Jej śladem podąża dzielna amerykańska armia wsparta wiedzą paleontologów, doktora Nedricka Jacksona i jego urodziwej asystentki, Marge Blaine.

   Pochodzący z Rumunii Naftuli "Nathan" Hertz Juran po całkiem obiecującej karierze jako art director (w 1942 roku otrzymał Oscara za film "How Green Was My Valley", a w 1946 nominację za "The Razor's Edge"), w latach 50. XX wieku postanowił zostać reżyserem. Hołdował zasadzie, że bardziej udane obrazy (m.in. "20 Million Miles To Earth", "The Seventh Voyage Of Sinbad", "Jack The Giant Killer", "The First Men On The Moon") podpisywał jako Nathan Juran, a te mniej udane ("The Brain From Planet Arous", "Attack Of The 50 Foot Woman") jako Nathan Hertz. Ciężko stwierdzić jakie pobudki powodowały nim podczas finalizacji "The Deadly Mantis" (być może była to presja sporego studia - Universal - które chciało załapać się na swój kawałek tortu niezwykle popularnego wówczas gatunku sci-fi; a może po prostu jeszcze nie zdążył się żadnym projektem sparzyć), ale ostatecznie w czołówce figuruje pod tym samym pseudonimem, który zdobi jego statuetkę złotego pana z mieczem. Niestety "Zabójcza modliszka" nie jest filmem do końca udanym. Gdyby wyciąć z niej wszystkie ujęcia typu found footage zabrakłoby pewnie kilka minut, by móc go określić mianem pełnego metrażu, a przecież trwa on blisko 80 minut. Co więc by zostało? Kilka teatralnych scen z panami w mundurach i garniturach pochylającymi się nad metrowym kawałkiem styropianu, który udaje fragment odnóża modliszki, oraz kilka scen z tymi samymi dżentelmenami śliniącymi się na widok Alix Talton ("Człowiek, który wiedział za dużo" z 1956). Winę za ten stan rzeczy ponosi oczywiście także scenarzysta, Martin Berkeley, który nie dość że powiększył drapieżnego owada do przesadnych rozmiarów (czym te modliszki miałyby się żywić? Dinozaurami?) to jeszcze wysłał ją na biegun północny (i znów pojawia się pytanie co modliszka miałaby tam jeść?). Mało tego! Intryga konstruowana jest tak, jakby widzowie razem z bohaterami filmu mieli do rozwikłania zagadkę co to za stwór pojawia się na radarze i atakuje bogu ducha winnych amerykańskich żołnierzy stacjonujących w pokrytym śniegiem i lodem odludziu? A przecież już sam tytuł oraz jedna z pierwszych sekwencji zamarzniętej modliszki podają rozwiązanie na tacy.

   Nie czepiajmy się jednak szczegółów. "The Deadly Mantis" to w końcu klasyczny monster movie ery atomowej. I to właśnie dla samego potwora warto skusić się na seans, bo czego by całości nie zarzucać, to przyznać należy, że ujęcia z gigantycznym owadem powodują, że na naszych twarzach pojawia się dobroduszny uśmiech ;)

1 komentarz:

  1. wtedy ogromne potwory były na fali i ten film jest dobrym tego przykładem ;-)

    OdpowiedzUsuń