niedziela, 20 lipca 2014

20 Million Miles To Earth (1957)

20 MILLION MILES TO EARTH (1957) 

reż. Nathan Juran

   Gdy swe talenty łączą na planie reżyser Nathan Juran i mistrz animacji poklatkowej Ray Harryhausen to tak jakby w ringu spotykało się dwóch znakomitych pięściarzy. Różnica jest jednak taka, że w tej walce nikt nie zostanie pokonany. Wygrają zarówno twórcy jak i widzowie mogący rozkoszować się tym niebywałym spektaklem.

    U wybrzeży Sycylii rozbija się statek. Bynajmniej nie pasażerski i bynajmniej nie przypłynął z Wenecji (nawiązując do pewnego dialogu z filmu). Nim jedyny ocalały członek załogi zdąży powiedzieć co przyleciało na kosmicznym statku wraz z nim z Wenus (tak, tej planety) sprytny chłopiec, Pepe, wykradnie to i sprzeda za kilka lirów miejscowemu biologowi. A mowa o wenusjańskim stworzeniu imieniem Ymir (tak naprawdę to w filmie nie pada ani razu jego nazwa, ale miłośnicy gatunku znają doskonale imię jednego z najukochańszych dzieci Raya Harryhausena), któremu ziemska atmosfera nad wyraz służy gdyż rośnie błyskawicznie i gigantycznie...

   Reżyser Nathan Juran (m.in. "The Deadly Mantis", "The Brain From Planet Arous", "Attack Of The 50 Foot Woman", "Jack The Giant Killer", "First Men In The Moon") w samym tylko 1957 roku wprowadził do kin cztery filmy (dwa w maju, jeden w czerwcu i jeden w październiku). Było to jednak tempo pracy dość powszechne w Hollywood w połowie ubiegłego wieku. Niewątpliwie często przekładało się ono na jakość tworzonych filmów, ale w przypadku "20 Million Miles To Earth" możecie być spokojni. Gdy za efekty specjalne odpowiadał Ray Harryhausen (m.in.: "It Came From Beneath The Sea", "Earth Vs. The Flying Saucers", "Beast From 20 000 Fathoms"), szykowały się nie lada emocje. Wiecie dlaczego akcja filmu rozgrywa się we Włoszech? Bo Harryhausen chciał spędzić tam wakacje. Oto jak ważną postacią był mistrz animacji - podporządkowano pod niego całą koncepcję filmu. Jedynie nie udało się zgromadzić wystarczająco dużego budżetu, aby nakręcić film w kolorze, jak również chciał tego Harryhausen. To marzenie spełniło się dopiero pięć lat po śmierci reżysera. W 2007 roku, przy współpracy Harryhausena, film poddano restauracji i koloryzacji, co uświetniło 50 rocznicę powstania oryginalnego obrazu.

   William Hopper (zagrał u Jurana w "The Deadly Mantis", a już wkrótce miał za dobre oddać się telewizyjnemu wyrobnictwu wcielając się 271 razy w postać prywatnego detektywa w popularnym serialu "Perry Mason") był jedynym aktorem z głównej obsady, której dane było doświadczyć uroków malowniczej Italii. Reszta aktorów musiała gimnastykować się na tle ekranów do projekcji tylnych (skąd my to znamy? kłaniają się współczesne blockbustery i zielone pokoje). 

   W filmie możemy podziwiać również Thomasa Browna Henry'ego, drugiego po Morrisie Ankrumie, etatowego wojskowego Hollywood (m.in.: "Beginning Of The End", "The Thing That Couldn't Die", "The Brain From Planet Arous").

4 komentarze:

  1. Na wielkiego potwora się on nie kwalifikuje, bo za mały, ale i tak mam ochotę to zobaczyć. Zawsze bawili mnie Amerykanie, którzy na długo po tym jak Japończycy wskazali sposób wykorzystywania kostiumów przy takich filmach, wciąż pozostali wierni animacji lalkowej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca się z Tobą zgodzę. Ymir powalił słonia, a ostatni wrzucony tutaj kadr z filmu dowodzi, że jest całkiem spory. Gdyby pożył jeszcze jeden dzień byłby dwa razy większy (bo jak mówi zwiastun, codziennie rośnie dwukrotnie). Najstarszym japońskim filmem o potworze (żaden inny nie przychodzi mi do głowy), którego aktor gra w kostiumie, jest "Godzilla" z 1954 roku, czyli zaledwie 3 lata starsza od filmu Jurana. Poza tym animacja poklatkowa jest dużo bardziej skomplikowana, a co za tym idzie wyżej ceniona. Hollywood tak naprawdę nigdy nie zaadaptował wielkich potworów w kostiumach. Albo były to potwory +/- wielkości człowieka (więc aktor w kostiumie był jak najbardziej na miejscu), albo uciekali się do mechatroniki, pokazywania zaledwie fragmentu potwora itp.

      Usuń
    2. A widzisz, z tym rośnięciem mi umknęło.

      Ceniona owszem, więcej pracy, czasu i kasy to kosztuje, tylko daje nie dość realistyczne efekty.

      Usuń
    3. Masz rację. Ludzie jako wielkie potwory są bardziej przekonujący nawet od tych wygenerowanych w CGI :)

      Usuń