niedziela, 2 października 2016

Automatic (1995)

AUTOMATIC (1995)

reż. John Murlowski


   Bajka o rycerzu w lśniącej zbroi, który uratował księżniczkę z wysokiej wierzy i żyli odtąd długo i szczęśliwie.

   Nie bez powodu rozpocząłem recenzję filmu "Automatic" od tego klasycznego, bajkowego spoilera. Twórcy tego dzieła także od niego rozpoczynają, a podają je w prezentacji wideo swego sztandarowego produktu: cyborga nowej generacji, który ma służyć swym pracodawcom i bronić ich. Od wyprodukowania tej serii minęło już jednak pięć lat, konkurencja nie śpi, a udziałowcy domagają się nowego, długo oczekiwanego produktu.


   J269 jestem modelem z pierwszej serii automatików. Stając w obronie sekretarki, do której ostro dobiera się jeden z prezesów korporacji, przypadkowo zabija delikwenta. Taki skandal nie może przedostać się do opinii publicznej, szczególnie w przeddzień pojawienia się na rynku nowego modelu. Zapada decyzja, że J269 i dziewczyna muszą zostać wyeliminowani. Do wykonania tej roboty zostaje wynajęty oddział najlepszych najemników. 


   No i rozpoczyna się akcja niczym w Nakatomi Plaza ("Szklana pułapka"). Szyby wind, szyby wentylacji, szyby w oknach, ściany z karton-gipsu i... rodzące się uczucie pomiędzy naszymi uciekinierami. Tak, drodzy państwo, bo nasz automatik w wykonaniu Oliviera Grunera (m.in. "Miasto Aniołów", "Nemesis", "Siły szybkiego reagowania") oprócz kanonicznych cech typu muskularna powierzchowność na metalowym szkielecie i przenikający przez ściany komputerowy wzrok, zdaje się mieć też niezwykle wrażliwą duszę. Jest mu przykro gdy ktoś nazywa go blaszanym człowiekiem, a gdy dowiaduje się, że chodzi o postać z "Czarnoksiężnika z krainy Oz" (mowa o Cynowym Drwalu - The Tin Man) , która nie ma serca to już w ogóle jest o krok od zalania się łzami.


   Oprócz wspomnianego klasyka dla dzieci mamy tu też kilka nawiązań do - a jakże! - samego "Robocopa", że wspomnę tylko rozpoczęcie filmu od reklamy/prezentacji, grubą rybę zabawiającą się z dziwkami podczas wideorozmowy, czy łysą wersję automatica. Końcówka zaś przypomina trochę "Frankensteina" gdy rozwścieczony tłum z pochodniami w rękach idzie zgładzić potwora, ale więcej nie zdradzę, żeby nie spoilerować. Wszystko to wyszło spod ręki Johna Murowskiego, mającego wówczas na koncie takie przeboje wypożyczalni wideo jak "Powrót domatora" czy "Horror Amityville: Następne pokolenie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz