Marek Grabie to człowiek orkiestra. Niezwykle zapracowana orkiestra, muszę dodać. Udało mi się namówić go na wywiad, ale na odpowiedzi na pytania musiałem troszkę poczekać. I gdy myślałem, że już nigdy się ich nie doczekam, Marek zrobił mi świąteczny prezent, a co za tym idzie zrobił go także czytelnikom tego bloga. Zapraszam do lektury ;)
- Marku, przede wszystkim chciałem Ci serdecznie podziękować, że uświetniłeś swoją osobą czwartą edycję Festiwalu Filmowego "Kocham Dziwne Kino". Jakie masz wrażenia z tego eventu?
Idea festiwalu od
początku budziła we mnie ciepłe uczucia. „Dziwne kino”
kojarzyło mi się częściowo z ofertą filmów klasy ‘B’,
które darzę dużym uczuciem. Nie ukrywam jednak, że w ramach
festiwalu liczyłem na coś więcej i… nie zawiodłem się!
Od przeglądu minęło
już trochę czasu i moja odziedziczona po dziadku świetna pamięć
- dotknięta jednak, zgodnie z prawem pełnego dziedziczenia, także
starczą sklerozą - nie do końca podsuwa mi prawdziwe tytułu
filmów biorących w nim udział (mam za to całą masę
tytułów fałszywych, ot choćby: 'Dziąsło osła’, ‘Kuroń
to cwany pyrkosz’ i słynna ‘Kalarepa’), mogę jednak z całą
pewnością stwierdzić, że pojawiły się dzieła wybitne, jak
choćby wyznaczanie liczby ‘PI’ przez naukowców, czy mój
absolutny faworyt, którego tytuł jednak pamiętam (strasznie
długie zdanie i jeszcze je w dodatku wydłużam tym fatalnym
nawiasem) pt. „WAŁENSA POCZĄTEK”!
Festiwal był totalnie
wspaniały, tak jak należy - zorganizowany na świeżym powietrzu,
bez reklam, z możliwością kichania w czasie seansu (w kinach coraz
z tym gorzej, o czym wie każdy, kto miał do czynienia z kinowymi
służbami mundurowymi czy antywirusową, kinową kawalerią konną).
Ludzie przemili,
organizator cudowny, after-party w jego domu cud-miód!
- Biorąc pod uwagę Twój abstrakcyjny - że się tak wyrażę - sposób gry (choćby w improwizowanym serialu "Spadkobiercy"), wnioskuję, że Ty też kochasz dziwne kino. Czy mógłbyś polecić czytelnikom tego bloga tytuły filmów, które wywarły na Tobie ekstatyczne bądź dojmujące wrażenie?
Tytuły… cholerka… Na
swoje usprawiedliwienie mam to, że jadę właśnie pociągiem i nie
ma tu Internetu.
Bardzo dziwny był „Iron
Man” (pełny tytuł to "Tetsuo: The Iron Man") – jeśli nic nie przekręciłem – dzieło japońskie i
skośnookie o miłości do metalowych części osadzonych w
organicznej tkance. Myślę, że wspaniale dziwne było: „Podwodne
życie Stevena Zissou” a także: „Maska”, „Rushmore”,
„Jańcio wodnik”, „Zęby” oraz „Pan Kleks”. W
reprezentowaniu dojmującej strony ‘dziwności’ prym wiedzie
chyba „The Room” i „Atlas nieba” (zestawienie może nieco
bezczelne ale celowe).
- Czy po "Dzisiaj. Filmie z angielskimi napisami" także możemy oczekiwać dziwnego kina?
Jak najbardziej, jest to
wszak komedia surrealistyczna! Oscyluje między realnością zwykłą
a tą drugą, ukrywającą się pod powierzchnią rzeczy – nie
udawajcie, że nie wiecie o co chodzi - myślicie, że kto wam
kradnie, co jakiś czas, jedną skarpetkę z dwuskarpetowego
kompletu! Nadrealność! To przez nią musimy chodzić tak często po
bazarach i H&Mach! Także skład aktorski bardzo sprzyja
‘dziwności’ tej produkcji: Wojciech Solarz, Grzegorz Halama,
Tymon Tymański, Joanna Kołaczkowska, Gabriela Całun, Michał
Sufin, Mariusz Kałamaga a także ja – czyli generalnie świry na
maksa!
Całkiem poważny
szkielet filmu oparty jest o ludzką potrzebę bliskości i
dopełniającą ją, fascynację czymś ‘obcym’ i nieznanym.
Dziwności sprzyja także improwizacja, której jest w tej
komedii bardzo dużo i która wiedzie w najbardziej dziwne
rejony - oczywiście w zgodzie ze scenicznym tu-i-teraz – czego
strażnikiem byłem oczywiście ja, jako reżyser.
- Co popycha aktora do bycia reżyserem?
Hmmm. Popycha mnie z
wielu stron - aktorstwo to tylko jeden z czynników. Zawsze
było mi blisko do fabuły – czy to w postaci beletrystyki, czy też
opowiadań i skeczy. Wkręcając się w kino bardzo szybko odkryłem,
że możliwości języka filmu są ogromne, że dają możliwość
absolutnego wchłonięcia i płynięcia wraz z rodzącą się wizją
w nieznane rejony wyobraźni. Głębszego ‘Ja’ - absolutnie
intuicyjnego i mówiącego językiem uniwersalnym. Gra na
scenie – szczególnie dotyczy to chyba improwizacji – także
daje tę moc – rozbudza umysł i popycha ku szukaniu tej energii w
innych rejonach ludzkiej działalności. Tu pojawia się przestrzeń
filmu, gdzie sen twórcy zamienia się w sen zbiorowy i gdzie
sen zbiorowy wnika w sen twórcy.
- Kim teraz czujesz się najbardziej: standuperem, aktorem, pisarzem, reżyserem?
Teraz pisarzem, bo
odpowiadam na Twoje pytania w formacie ‘doc’.
A tak na serio, to nie
umiem się chyba kategorycznie określić.
- Skorzystałeś z opcji pozyskania pieniędzy na swój film metodą crowdfundingu. Czy pozyskana suma pchnie Twój reżyserski debiut do przodu? Z tego co wiem realizacja "Dzisiaj" ciągnie się nie od wczoraj ;)
To prawda. Zaczęliśmy
faktycznie przedwczoraj, ale dzięki temu mieliśmy jeden dzień
więcej. Zdjęcia zostały szczęśliwie nakręcone! Materiał został
mi odebrany i powędrował na łono montażysty (chyba, że będzie
jednak montował przy pomocy komputera). W międzyczasie tworzona
jest animacja. Środki, które zgromadziliśmy pomogły bardzo
– mieliśmy fundusze na kamery, światło i inny sprzęt. Wcześniej
pojawiały się pomysły, żeby kręcić bez kamer, ale po serii
eksperymentów okazywało się, że nie ma potem materiału
wideo, a jest on bardzo potrzebny w następnym kroku - czyli montażu.
Generalnie nie jest
łatwo, ale pojawili się ludzie dzięki którym uda nam się
to zrobić!
- Czy według Ciebie artyści są wypadkową swoich idoli i własnych ograniczeń? Jeśli tak, to kto inspiruje Marka Grabie? A jeśli wręcz przeciwnie - to czy Marek Grabie inspiruje innych?
Myślę, że artyści
przez duże ‘Ś’ nie są wypadkową swoich idoli. Byłaby to
zakamuflowana droga powielania czegoś i plagiatu - a to z definicji
jest czymś odległym od twórczości. Prawdą jest, że
wszystko wpływa na wszystko, ale w przypadku twórcy powinno
to stanowić jedynie rodzaj pożywienia – jedzenia, które
trzeba strawić aż do samych atomów, a najlepiej dalej, aż
do najmniejszych cząstek świadomości – do samych kwantów
bycia. Tylko wtedy artysta tworząc, nie będzie wymiotował
gotowymi, wcześniej ukształtowanymi przez innych puzzle formy. Na
tej zasadzie inspiruje mnie wielu twórców: Woody Allen,
Bracia Marx, grupa Monty Python, Boris Vian, Kurt Vonnegut. Inna
sprawa, że takim artystą się nie jest, ale bywa, bo właśnie
bywanie w odwrotności do czegoś raz zdefiniowanego i ustalonego
jest twórcze. Czy ja inspiruję innych? Hmm… Myślę, że
może czasem się to zdarza…
- Czy masz jakiś wiernych fanów bądź fanki rzucające majtki i staniki, a może nawet pasy cnoty na scenę podczas Twoich występów?
Niestety nie. Winie za to
głównie wzrost cen bielizny. :-(
- Podobno nie jest źle umrzeć robiąc to co się kocha. Czy chciałbyś umrzeć na scenie?
Zależy to od tego, co to
by była za śmierć! Pewne jej typy wolałbym żeby nie miały
miejsca w ogóle, z kolei inne wolałabym przeżyć w gronie
przyjaciół. Fajną śmierć polecał mi ostatnio mój
znajomy na wallu, ale albo jeszcze do niej nie dojrzałem, albo
odstraszyło mnie to, że on sam jeszcze z niej nie skorzystał. Ale…
gdyby to była na przykład śmierć z poczucia międzyludzkiej
wspólnoty – wiesz, czegoś Wielkiego, czegoś, co może mieć
miejsce na przykład w teatrze, w chwili scenicznej prawdy, to kto
wie - może bym się skusił!
- Czy dasz się namówić na ponowne picie szampana piccolo i puszczanie baniek mydlanych w Pabianicach? Być może na premierze "Dzisiaj. Filmu z angielskimi napisami"...
A
jakże! Nawet Piccolo Coro Dell Antoniano! Wyśmienite do białego
mięsa i angielskich napisów!
Marek Grabie - polski satyryk i aktor kabaretowy, autor tekstów satyrycznych. Założyciel, lider i autor tekstów Kabaretu Grabiego Marka oraz Kompanii Grabi. (źródło Wikipedia)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz