Konrada Aksinowicza miałem przyjemność poznać na tegorocznej edycji Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA, gdzie reżyser pokazał swój najnowszy film zatytułowany "W spirali", a po seansie spotkał się z widzami. Opowiadał głównie o realizacji "W spirali", ale wspomniał też o pewnym wymarzonym projekcie z gatunku science-fiction, który nakręcił w formie prewizualizacji. Oho! W mojej głowie od razu zapaliła się lampka! Koleś chce reżyserować science-fiction i coś już w tym temacie zrobił. Tylko co to do cholery jest ten "previs"?
- Czy, gdyby udało Ci się pozyskać zadowalające fundusze, chciałbyś nakręcić "Papierośnicę" zgodnie z pierwotną wizją, czy może masz już gotowy kolejny scenariusz, który wolałbyś zrealizować?
Przyznam, że jest pewien projekt SF, który chodzi mi po głowie od dobrych 15 lat. Moim marzeniem zawsze było zrobić to w bardzo niskobudżetowych warunkach, w formacie pierwszego filmu SF, niezależnego jak "Eraserhead", "PI", "Clerks". Czarno-biały dziwny film science-fiction, który wkręca. Nawiązujący może do "THX 1138", "Saturn 3" i "Moon"… Ja o ten film walczę od lat. Problem polega na tym, że czym dalej idę w las, tym bardziej ten projekt przeistacza się w coś na skale "Marsjanina" lub "Ex Machina", a ja nie chcę wchodzić w tak realistyczną estetykę. Ja lubię filmy takie jak "Dark Star" Johna Carpentera i scenarzysty "Obcego" (Dan O'Bannon), gdzie liczy się idea, a nie jakość efektów specjalnych. Dlatego zatoczyłem krąg i chcę zrealizować "SHE" tak jak zrealizowałem "W spirali". Niezależnie, bez ludzi, którzy mogą powiedzieć, że czegoś nie rozumieją. Ja sam tego nie rozumiem, dlatego chcę to zrobić. Na tym polega idea tego typu filmów.
- Chciałem powiedzieć "nie ukrywasz", ale to nie to. Ty w zasadzie obnosisz się ze swoim uwielbieniem "Gwiezdnych wojen", co znalazło swoje odzwierciedlenie w "Papierośnicy". Powiedziałbym nawet, że "Gwiezdne wojny" są jednym z głównych elementów fabuły. Nie jest to jednak klasyczny fan film...
Moi facebookowi przyjaciele mylą moje zainteresowanie "Gwiezdnymi wojnami" z fanatyzmem. Oczywiście przyznaję, mam parę modeli lego star wars i oryginalnego star wars flipera, co czyni mnie totalnym geekiem, ale moje najcenniejsze zbiory star warsowe są w książkach, w których wydawca ujawnia każdy dzień powstawania filmu. Bo to mnie ujęło w "Star Wars". Jeden ludzik miał pomysł i inni to zrobili razem. To mnie zainspirowało by być filmowcem, bo kreowanie nowych światów musi być tym czym Nirvana dla buddystów. Na ten przykład Kubrick. Ten gość budował te statki przez 5 lat i kręcił te ujęcia sam. Powoli wyobrażając sobie jak mogłoby to wyglądać. On zainspirował Lucasa, a Lucas Ridleya Scotta, który wyreżyserował "Obcego" i "Łowcę androidów". Na tym polega ta sztuka kradzieży. Kradnę coś, by zrobić coś nowego. Wierzę, że star wars stanie się gatunkiem, jak western, i za 20 lat będziemy mogli zobaczyć film star wars dla dorosłych. Mówię za dwadzieścia, bo do tego czasu Disney nie pozwoli by nowa księżniczka Leia popierniczała w bikini jak niegdyś to bywało u Jabby the Hutt. Tutaj dla mnie jest pewne niebezpieczeństwo. Ja łykałem obrzydliwego Jabbę i nie interesowała mnie naga księżniczka. Nie wyczuwałem tam seksualnych podmiotów. Dla mnie roboty R2D2 i C3PO to nie geje, jak wielu szaleńców twierdzi, a Leia nie miała kazirodczego pocałunku z Lukiem. Ja odbierałem to jako jedna całość totalnych ekscytujących połączeń obrzydliwych stworów z perfekcyjnymi plastikowymi robotami. "Papierośnica" tylko nakreśla idee tego, że gdybym nie widział "Gwiezdnych wojen" - bo by ich nie było - widziałbym "Krzyżaków" i nie zostałbym filmowcem tylko może żołnierzem.
- Premiera kolejnej części Gwiezdnej Sagi już niebawem. Tymczasem od kilku miesięcy możemy obserwować zmasowaną inwazję loga dzieła Lucasa na chyba wszystkie możliwe produkty. Czy Ciebie to nie przytłacza? Czy to nie jest klęska urodzaju?
Przytłacza mnie to. Jak już wspomniałem. STAR WARS stał się maszynką do zarabiania wielkich pieniędzy pewnej firmy, która w to zainwestowała dużo kasy. Ale to już nie jest nowe. Nowe będzie wtedy, kiedy ktoś zrobi przysłowiowy romans Jabby z kosmitką i pokaże ich sex. Na dzień dzisiejszy star wars skończył się i zaczął od "Powrotu Jedi" i tyle. Tak samo jak z filmem "Alien" i "Aliens", "Rocky" i "Rocky 2", "Terminator" i "Terminator 2", i każdym innym super sezonem serialu, który po trzecim sezonie spada w swojej oryginalności. Nie da się bez końca opowiadać tej samej historii. W filmie star wars już zawsze będą statki kosmiczne nowy Vader, nowy bohater sierota, nowe statki i nowe zagrożenia no i wojna. Mnie w star wars wojna nigdy nie interesowała. Interesował mnie sam odległy świat. I wiem, że jest wiele możliwości, by w tym świecie opowiedzieć różne historie i różne gatunki. Star wars horror, star wars musical, star wars komedia, star wars drama. Idę do kina z sentymentu, ale sentymentu dla sokoła millenium, nie dla nowej historii i nowego zła.
- Czy uważasz, że współczesne dzieciaki załapią bakcyla Gwiezdnych Wojen? Czy te filmy wywrą na nich taki wpływ, jak pierwsza trylogia na nasze pokolenie?
To jest obliczone, że załapią, dlatego Disney to kupił. Lucas udowodnił epizodami 1,2,3, że dzieciaki to kupiły, tak samo jak my starsze części w latach 80. Jar Jar, czy jak się ten stwór nazywał, podobał się dzieciom, a my dorośli nie kupiliśmy go, tak jak inni dorośli nie kupili Ewoków, a my już tak. Dzieci oszaleją za tym, tym bardziej, że ich rodzice też to lubią i to jest fajne mieć miecz laserowy, być Jedi i popierniczać statkiem z prędkością nadprzestrzenną do innych galaktyk :)
- Twój najnowszy film, "W spirali", choć opowiada o sprawach często bardzo nam bliskich, jest - jak na tytuł przystało - nieźle zakręcony. Czy według Ciebie podpada pod kategorię dziwne kino?
Tak, zrobiłem film, który jest dziwny. Trochę mnie to martwi, bo chciałbym robić filmy dla ludzi, nie dla nerdów, ale skoro, ludzie twierdzą, że jestem nerdem więc i takie filmy robię. "W spirali" pokazuje jak to jest być w dysfunkcyjnym związku. Bardzo realistyczne kino, pomimo mistycyzmu narkotyku i Tamira, dziwnego autostopowicza. Ci ludzie kochają się, nienawidzą i bardzo pragną. Nie ma dysfunkcyjnego związku bez namiętności. Dlatego to tak trzyma. "W spirali" będzie filmem, do którego ludzie powrócą, tak jak ja powracam do "THX 1138" Lucasa. On już sobie jest i po premierze w TALLINIE (Black Nights Film Festival w Estonii) dochodzą mnie wiadomości, że odbiorcy europejscy mają ochotę zobaczyć go ponownie i mieć na DVD. To chyba najlepsza recenzja filmu tak skromnego jak "W spirali".
- Gdy rozmawialiśmy po projekcji "W spirali" w kinie Wytwórnia w Łodzi, mówiłeś, że film trafi do polskich kin na przełomie stycznia i lutego. Ciekaw jestem jak to się ma do nowej serii "Pitbulla", bo coś mi się wydaje, że Piotrek Stramowski nieźle namiesza w polskim kinie ;)
Patryk Vega i ja wybraliśmy Piotrka niezależnie. On zobaczył coś w nim i ja coś zobaczyłem. Piotrek ma swoją specyfikę ekranową i posiada pewną naiwność, którą ja mam do dziś. To mi się w nim spodobało. To, że mogliśmy być sobą w trakcie realizacji tego filmu. Rozumiał moje nastawienie do postaci, a ja jego obawy. Wszystko przed nim, jak i wszystko przede mną i mam wielką nadzieję, że po "Pitbull. Nowe porządki" ludzi tym bardziej zaskoczy we "W spirali" kiedy zobaczą go w jeszcze innej odsłonie. Czego i sobie życzę. Dzięki za wywiad.
- I ja również serdecznie dziękuję :)
Konrad Aksinowicz. Rocznik 1978. Reżyser. Stypendysta School of Visual Arts w Sydney. Uwielbia Gwiezdne Wojny, zna się na związkach dysfunkcyjnych i snuje plany zrealizowania kina science fiction. Tylko takiego porządnego, a nie ze statkiem kosmicznym podwieszonym na żyłce. Na początku przyszłego roku do kin trafi jego najnowszy film "W spirali".
prewizualizacja (w skrócie previs) jest to bardziej zaawansowana forma storyboardu, który jest serią obrazów i szkiców, będących wskazówkami przy filmowaniu dla reżyserów, scenografów, operatorów, aktorów i montażystów (wikipedia). W przypadku prewizualizacji mamy do czynienia ze szkicem filmowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz