Nie będę się powtarzał, że tegoroczny repertuar był tak bogaty i
atrakcyjny, że nie sposób było zobaczyć wszystkiego co przygotowali dla
widzów organizatorzy. W przypadku tego festiwalu jest to standardem.
Podobnie jak wzorowa organizacja i doskonała atmosfera. Skupię się na
filmach, które w ramach festiwalu zobaczyłem, na panelach dyskusyjnych i
spotkaniach z twórcami, na których byłem. No to jak? Zaczynamy? Kamera!
Akcja!
Dzień 1. Czwartek. W recepcji Kina Wytwórnia
odbieram akredytację blogera i świeżutką torbę krytyka (zeszłoroczna w
dalszym ciągu dzielnie się sprawuje, ale nie to jak nóweczka). Pierwszym
filmem była "Obietnica" Anny Kazejak. Zgaduję, że organizatorzy wybrali ten film ze względu na nazwisko współscenarzysty, czyli Magnusa von Horna, który o godzinie 20:00 miał oficjalnie otwierać 6 Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej Kamera Akcja swoim pełnometrażowym debiutem reżyserskim zatytułowanym "Intruz". Film Kazejak istotnie okazał się najsłabszym filmem spośród obejrzanych na festiwalu, ale zdecydowanie nie był aż tak zły jak o nim pisano.
O godzinie 18:00 rozpoczął się panel dyskusyjny, na którym zaproszeni goście rozmawiali o roli script doctora w filmie. Był wśród nich Andrzej Mellin, który - tak się złożyło ;) - przez 5 lat pracował wraz z Magnusem von Hornem przy jego scenariuszu do "Intruza".
Z niewielkim poślizgiem - trzeba było wpuścić kolejno gości producenta "Intruza", osoby z rezerwacjami, widzów z karnetami, a na samym końcu biletowiczów - rozpoczęła się ceremonia otwarcia. "Intruz" wystartował ok. 20:50. Tuż po projekcji odbyło się spotkanie z producentem Mariuszem Włodarskim i reżyserem Magnusem von Hornem.
Dla wytrwałych i wyjątkowo wytrzymałych na brutalne sceny wymarzonym seansem okazało się bezkompromisowe "Plemię" Myrosława Słaboszpyckiego.
Film, którego bohaterami są uczniowie szkoły dla głuchoniemych. Fakt,
że akcja dzieje się na Ukrainie, wiele tłumaczy. Ale nie tylko o
dosadność niektórych scen tutaj chodzi. Piekielnie długie ujęcia
wypełnione akcją to sztuka niebywała. Udała się ona Valentynowi Vasyanovych'owi. To jemu w dużej mierze należą się brawa za hipnotyzującą siłę obrazu.
Dzień 2. Piątek. Rozpoczynam od panelu dyskusyjnego traktującego o produkcjach telewizyjnych.
Dyskusja kręciła się głównie wokół telewizyjnych seriali oraz
przyszłości telewizji w kontekście internetu. W rozmowie tej wzięła
udział m.in. Kinga Dębska, która następnego dnia miała zaprezentować
festiwalowej publiczności swój dokument (nakręcony wspólnie z Marią
Konwicką) o Elżbiecie Czyżewskiej. Przyznaję, że pierwotnie miałem
zamiar wybrać się na "Fusi", ale pani Dębska do tego stopnia oczarowała mnie swoim urokiem osobistym, że ostatecznie poszedłem na "Aktorkę". Ale to w sobotę, a na razie mamy piątek.
17:00 i "Berberian Sound Studio".
Moim skromnym zdaniem jeden z najciekawszych filmów tegorocznej edycji.
Hołd dla zawodu dźwiękowca oraz dla starych włoskich horrorów
zaserwowany w bardzo apetycznym stylu.
Dzień zakończyłem seansem
"Roku przemocy", który okazał się dla mnie nie lada zaskoczeniem. Po
obejrzeniu zwiastuna nastawiałem się na gangsterską opowieść w
stylu "Chłopców z ferajny", "Donnie'ego Brasco" czy "Blow", a otrzymałem
anty-gangsterską opowieść (coś jak anty-western), w której główny
bohater jest tak dobry i pokorny, że nawet jego prawnik ma więcej za
uszami niż on. Nie mówiąc już o żonie, która jest gangsta aż miło ;)
Film bardzo ciekawy, ale płata nieprzygotowanym niezłego psikusa.
Dzień 3. Sobota. Kilka miesięcy temu zobaczyłem zwiastun "Slow West"
i zapałałem do niego wielką sympatią. Bardzo byłem ciekaw filmu, więc
gdy okazało się, że zostanie wyświetlony na Kamera Akcja ucieszyłem się
niezmiernie, choć godzina seansu (11:00) zdawała się potwierdzać moje
obawy, że będzie to bezkrwawy obraz familijny. A tu niespodzianka!
Konsekwencją strzałów jest krew, a celnych strzałów - trupy. A przy tym
całkiem sporo dobrego humoru.
Kolejnym seansem była "Aktorka", wspomniany wcześniej dokument o Elżbiecie Czyżewskiej.
Ciekawy portret wspaniałej aktorki, której lata świetności przypadły na
lata 60 w PRLu i bezpowrotnie minęły w chwili przeniesienia się do USA.
Po projekcji o kulisach produkcji opowiadała reżyserka, Kinga Dębska. Nie wiem jak "Fusi", ale zdecydowanie jestem zadowolony ze swojego wyboru.
15:00 i kolejny panel dyskusyjny. Kino okiem sales agentów. I znów
bardzo ciekawa rozmowa o tym jak sprzedać film. I nie chodzi tu tylko o
sprzedaż do kin, telewizji czy innego kraju, ale to jak sprawić by kupił
go też widz (no, a przynajmniej żeby kupił na niego bilet).
Jedna z wyłonionych w ramach konkursu blogerek wyuczoną na pamięć
recenzją zaprosiła wszystkich na psychodeliczna halucynacje pod tytułem "Wada ukryta". Co prawda film Paula Thomasa Andersona na podstawie powieści Thomasa Pynchona
dostępny jest już od jakiegoś czasu na półkach z filmami w naszym
pięknym kraju, ale obejrzeć go na dużym, kinowym ekranie to już jest
RARE. Blogerka miała rację - po wyjściu z sali czułem się jakbym zajarał
solidnego jointa. A wiecie co zrobiłem rano na drugi dzień? Nie, nie
zajarałem jointa. Kupiłem sobie "Wadę ukrytą" na DVD, a także jej literacki pierwowzór.
Gdybym był robotem, albo chociaż miał ortopedyczny gorset na połowę ciała, to zapewne poszedłbym jeszcze na "W piwnicy" oraz na "Love" (najnowszy Gaspar Noe).
Do 24:00 postanowiłem dać odpocząć oczom i zadumać się nad filmami,
które obejrzałem. A ten pełny relaks oczywiście po to, by oczyścić się
psychicznie przed kasetą wideo, z którą przyjechała do Łodzi ekipa VHS HELL. Był to kultowy film Larry'ego Cohena, znany w Polsce jako "Substancja". Na Kamera Akcja rolę lektora wziął na siebie Mateusz Gołębiowski i już od pierwszej sceny narzucił widowni swoją wizję, łącznie z tytuł, który przemianował na "Wypychacz". Oczywiście ubaw był do łez. Tuż przed seansem miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie. Wręczyłem na ręce Krystiana Kujdy, czyli głównego animatora VHS HELL, kasetę wideo z filmem "Pecador". Jedyny egzemplarz na świecie.
Dzień
4. Niedziela. Zapewne gdyby nie fakt, że poprzedniej nocy wróciłem do
domu ok. 4:00 i obudziłem się po 9:30, pojechałbym na 10:15 na "Kongres" według opowiadania "Kongres futurologiczny" Stanisława Lema. Ale nie pojechałem. Dotarłem na 15:00 na panel dyskusyjny o innowacjach na rynku kinowym. Taśma czy cyfra i co będzie dalej? Jednym z rozmówców był kręcący na taśmie filmowej reżyser, Konrad Aksinowicz, który zaprosił wszystkich zgromadzonych na jego "W spirali".
Po filmie udzielał wyczerpujących odpowiedzi na nurtujące widzów
pytania, zdradzając przy okazji wiele smaczków zza kulis. Mnie
również udało się zamienić z Konradem kilka zdań tuż po oficjalnym spotkaniu. Miałem wybrać się jeszcze na zakończenie festiwalu i "Młodość" Paolo Sorrentino, ale "W spirali" pozostawiło mnie w takim specyficznym nastroju, którego nie chciałem sobie w żaden sposób burzyć oglądając innego filmu.
Cóż
mogę dodać więcej? To był kolejny bardzo udany, owocny festiwal. 10
obejrzanych filmów, 4 panele dyskusyjne, 3 spotkania z twórcami. Chylę
czoła przed organizatorami i do zobaczenia za rok ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz