DEATH RUN (1987)
reż. Michael J. Murphy
Brytyjski głos w temacie kina post-apokaliptycznego.
Po 25 latach hibernacji budzą się Paul i jego dziewczyna, Jenny. Matka chłopaka, wybitny naukowiec doktor Eileen Sanders, poddała ich w ten stan mając nadzieję, że obudzą się w nowym, lepszym świecie i zapoczątkują nową cywilizację. Niestety, zdegenerowane niedobitki społeczeństwa przyszłości uprzykrzają im życie już od pierwszych chwil po wybudzeniu. Paul dostaje się do niewoli, a Jenny trafia w trójpalczaste łapska niejakiego Mesjasza, który podporządkował sobie hordy post-apokaliptycznych pancurów. Czy Paulowi uda się zbiec z uratować swoją dziewczynę?
Tytułowy bieg śmierci objawia się widzom na kwadrans przed końcem filmu. Zasady są proste. Przez pole i las przeciągnięta jest stalowa lina, do której kajdankami zostaje przyczepiony biegacz. Jak nietrudno się domyślić bieg śmierci jest biegiem z przeszkodami, śmiertelnymi przeszkodami...
I tyle w kwestii fabuły. Więcej zdradzać nie będę, gwarantuję jednak, że na widzów czeka jeszcze kilka zwrotów akcji i niespodzianek. Realizacja jest troszkę siermiężna, na poły amatorska, ale Michael J. Murphy potrafi utrzymać uwagę widza. Akcja gna do przodu, a stosunkowo krótki czas seansu przemawia tylko na jego korzyść. I nie chodzi mi tutaj wcale, że dłużej byśmy nie wysiedzieli. Po prostu nie ma dłużyzn, jest dynamicznie, mnogość ujęć sprytnie tuszuje niedostatki budżetu, a całość jeszcze podkręca punkowo-rockowa ścieżka dźwiękowa.
Aktorsko jest cudownie ślamazarnie, ale nie ma się czemu dziwić, w końcu cała obsada z wyjątkiem jednego pana (Stevena Longhursta) zaliczyła tutaj swój filmowy debiut. Oczywiście dla większości z nich "Death Run" pozostaje jedynym tytułem w ich filmografii.
Film znany jest również pod tytułami "Mutant City" oraz "Wicked City".
Na plakacie taki trochę Arnold :)
OdpowiedzUsuńW filmie jest też klasyczna scena treningu przed ostateczną rozgrywką. Przysiady z kłodą, ostrzenie noża, malowanie twarzy i takie sprawy ;)
Usuń