sobota, 27 stycznia 2018

Terminal Force (1995)

TERMINAL FORCE a.k.a. GALAXIS (1995)

reż. William Mesa


   William Mesa to specjalista od efektów wizualnych. Jego dorobek jest iście imponujący. "Rambo III" Petera MacDonalda, "Człowiek ciemności" i "Armia ciemności" Sama Raimi, "Liberator" i "Ścigany" Andrew Davisa, "Bez lęku" Petera Weira to tylko kilka przykładów z jego bogatej filmografii. Kilka z tych filmów zdobyło, bądź otarło się o OSCARy, ale Mesa niestety nigdy nie znalazł się nawet wśród nominowanych. Wspominam o tym dlatego, iż polski dystrybutor wideo, firma Best Film, wydając "Terminal Force" zapewniała klientów wypożyczalni, że oto mają do czynienia z dziełem twórcy wielokrotnie uhonorowanego Oscarem. Ot takie małe naginanie prawdy, którego i tak nikt w połowie lat 90. nie był w stanie zweryfikować.


   Nie zmienia to jednak faktu, że sukcesy, które święcił na początku lat 90., sprawiły, że w 1993 roku opuścił firmę Introvision International i założył własną, Flash Film Works. Pierwszym obrazem, który miał być sygnowany logiem nowej firmy, miało być niskobudżetowe science-fiction "Galaxis", znane także pod tytułem "Terminal Force". Po starej znajomości zgodził się pojawić w nim Sam Raimi, a w roli głównej wystąpiła była żona Sylvestra Stallone, Brigitte Nielsen. Na fotelu reżyserskim zasiadł - debiutujący w tej roli - sam William Mesa.


   Gdzieś w odległej galaktyce toczy się wojna. Każda ze stron konfliktu chce wejść w posiadanie magicznego kryształu, który zgodnie z pradawnymi mitami dał początek całego wszechświata. Pech chce, że trafia on w ręce niegodziwego Kyla. Jednak losy jego przeciwników, zamieszkujących świat zwany Sintarią, nie są jeszcze przesądzone. Okazuje się bowiem, że identyczny kryształ znajduje się na Ziemi i został odnaleziony przez nieco fajtłapowatego poszukiwacza, Jeda. Teraz tylko blondwłosa heroina Ladera musi udać się do Los Angeles i odebrać Jedowi kryształ. Nie będzie to jednak takie proste, bo nie dość, że mają na niego chrapkę miejscowi gangsterzy, to na dodatek śladem Ladery wyrusza złowrogi Kyla.


   Konstrukcja scenariusza, który popełnił Nick Davis, kolega po fachu Mesy, który wcześniej podpisał "Project Shadowchaser 2 i 3", a nieco później "D.N.A." (także w reżyserii Mesy), przypomina nieco "Terminatora". Tutaj także do współczesnego LA przybywają rywalizujący ze sobą wysłannicy innego wymiaru, jeden ochrania bogu ducha winnego człowieka, a drugi ma zamiar ich zniszczyć. Jest tu scena przesłuchania na komisariacie policji, z którego przyjdzie naszym bohaterom uciekać, by w finałowej scenie zrobić niezłą rozpierduchę w elektrowni.


   Akcja przebiega wartko, a oko faktycznie cieszą efekty wizualne, w których specjalizował się reżyser. Niestety gorzej wypadają aktorzy. Jedni są zbyt drewniani, a drudzy przeszarżowują swe kreacje. Po jeszcze kilku równie miernych próbach reżyserskich, Mesa słusznie stwierdził, że zdecydowanie lepiej wychodzi mu praca z komputerami niż z aktorami ;)


William Mesa i Brigitte Nielsen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz