niedziela, 6 sierpnia 2017

The Big Sweat (1991)

THE BIG SWEAT (1991)

reż. Ulli Lommel


   W 1974 roku kolekcjoner samochodów dużych i małych (zarówno tych w skali 1:1, jak i znacznie mniejszych, których z powodzeniem można ustawić na półce cały rząd) nakręcił za 150 tysięcy dolarów niezależny film, który przyniósł mu 40 milionów zysku i stał się dziełem kultowym. Reżyser, scenarzysta, producent i aktor w jednej osobie, H.B. Halicki (urodzony w polsko-amerykańskiej rodzinie), dzięki "Gone In 60 second" na stałe zapisał się w historii jak twórca jednego z najbardziej spektakularnych pościgów w dziejach kina. W ciągu 40 minutowej sceny pościgu skasował 93 samochody (w "The Junkman" z 1982 roku pobił swój rekord i rozbił 250 pojazdów, za co został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa). Zapytacie po co to wszystko wspominam we wstępie do recenzji zupełnie innego filmu? No właśnie nie tak całkiem innego...


   Po kilkuletniej odsiadce Marco Donnelly (debiutujący w tej roli Steven Molone nie zagrał już nigdy w żadnym innym filmie, ciekawe dlaczego?) wychodzi na wolność. Choć początkowo deklaruje, że nie jest zainteresowany zemstą na Joeyu Rinksie, gangsterze, przez którego trafił za kratki, szybko zmienia zdanie. Nie jest jednak skory do współpracy z Troudou (w tej roli Robert Z'dar), agentem FBI, który chce by Marco zeznawał przeciwko Rinksowi. Donnelly ma własny plan zemsty...


    Urodzony w 1944 roku w Zielenzig (obecnie to Sulęcin) niemiecki reżyser Ulli Lommel znany jest miłośnikom horroru głównie jako twórca serii "The Boogey Man". O ile jeszcze pierwszy film cyklu jawi się jako całkiem klimatyczny slasher, to jego kontynuacje bazują w mniejszym lub większym stopniu na retrospekcjach z pierwowzoru. Zamiast kręcić cały nowy film reżyser dorobił ledwie kilka scen, które poprzetykał materiałem zrealizowanym na potrzeby jedynki. Podobnie rzecz ma się w przypadku "Między młotem a kowadłem" (takim pomysłowym tytułem został ochrzczony w Polsce "The Big Sweat"). Nie byłem w stanie doszukać się nigdzie informacji czy Lommel dostał zgodę na wykorzystanie fragmentów "Gone In 60 Seconds" w swoim dziele, ale zrobił to dość bezczelnie. Z sekwencji pościgu z filmu Halickiego wyciął zbliżenia aktorów jadących samochodami i zamienił je na dokręcone zbliżenia swoich aktorów. Wygląda to co najmniej tandetnie. Nawet średnio spostrzegawczy widz jest w stanie zauważyć, że nowo dokręcone wnętrza należą do zupełnie innych samochodów, które na domiar złego wcale się nie poruszają. Tak oto w filmie kręconym w 1990 roku znalazło się 30 minut pościgu z filmu, który nakręcono 16 lat wcześniej przez zupełnie inną ekipę. Być może byłaby to sytuacja do wybaczenia, gdyby reszta "The Big Sweat" była przyzwoita. Niestety taka nie jest. Aktorzy balansują tu na krawędzi parsknięcia śmiechem, a gdy mają zagrać  roześmianych, wychodzi z tego totalna karykatura. Z całej ekipy najlepiej wypada Robert Z'dar. Tak, to ten pan z olbrzymią żuchwą znany m.in. z "Samurai Cop" i serii "Maniac Cop". I on wypada najlepiej - mam nadzieję, że obrazuje to Wam poziom aktorstwa, z jakim mamy tu do czynienia. Praktycznie każda scena zalatuje na kilometr fałszem i nic nie trzyma się kupy (choć to może niezbyt trafne porównanie, bo dzieło Lommela właśnie kupą jest).

Oto scena, w której jeden z bohaterów robi kupę. Do drzwi dobija się jego dziewczyna, której on z wiadomych względów nie chce wpuścić. Ona wściekła wychodzi z posiadłości, jedzie do FBI, składa zeznania, agenci formują szyki, otaczają posiadłość, wchodzą do kibla, w którym w dalszym ciągu znajduje się nasz posraniec...


   A tak w scenie finałowej prezentuje się ostateczna zemsta: 
dwie zapałki podpalają fotografię, na której znajduje się Joe Rinks. 
Koniec.

1 komentarz:

  1. Polecam wolnej chwili parodie filmow s-f: Przygody Buckaroo Banzai

    http://www.filmweb.pl/film/Przygody+Buckaroo+Banzai.+Przez+%C3%B3smy+wymiar-1984-10136#

    OdpowiedzUsuń