OCTAMAN (1971)
reż. Harry Essex
Grupa ekologów bada skutki radioaktywnych zanieczyszczeń rzek i jezior gdzieś w Meksyku. Pobierając kolejną próbkę wody odkrywają dziwną, zmutowaną odmianę ośmiornicy.
Dr. Rick Torres zwraca się z prośbą do Międzynarodowego Instytutu Ekologii, aby sfinalizował ich dalsze badania. Niestety bezowocnie. Zaradny naukowiec pozyskuje więc prywatnego inwestora, z którym udaje się na miejsce odkrycia. Tymczasem w obozowisku pojawia się Octaman, pół człowiek - pół ośmiornica (!), który nie pozwoli by nieznajomi przybysze panoszyli się na jego terenie...
Klasyczne monster movies, te z lat 50-tych i 60-tych XX wieku, przyzwyczaiły mnie do tego, że ich twórcy, chcąc odpowiednio stopniować napięcie, całego potwora pokazywali nam dopiero w drugiej połowie filmu, póki co racząc nas a to śladem stopy na piasku, a to cieniem sylwetki, bądź - co najwyżej - jedynie łapą potwora. Inną sprawą jest, że zdarzały się przypadki, iż kostium potwora nie był kompletny na wczesnym etapie zdjęć (a czasem nawet do ich zakończenia), więc trzeba było grać tym co akurat było pod ręką. Ciężko mi teraz odgadnąć pobudki, którymi kierował się reżyser. Czy do tego stopnia chciał pochwalić się kompletnym kostiumem potwora, czy też uznał, że czas w nowej dekadzie zmienić diametralnie podejście do narracji filmowej? Tak czy inaczej, Octaman zostaje objawiony widzom już w pierwszej minucie filmu. Nie będę tu z panem Harrym Essexem polemizował. W branży jako scenarzysta działał już w 1941 roku, a spod jego pióra wyszły takie hity jak m.in. "It Came From Outer Space" (1953) czy "Creature From Black Lagoon" (1954), więc pewnie wiedział co robi. Czterokrotnie poczuł się również na siłach, by pełnić obowiązki nie tylko scenarzysty, ale również reżysera (w 1953 "I, The Jury", w 1955 "Mad At The World", w 1972 "The Cremators", oraz opisywany tu "Octaman").
Za kostium Octamana odpowiada późniejszy zdobywca OSCARa (za charakteryzację do "An American Werewolf In London" z 1981 roku) Rick Baker, który zainkasował za niego okrągły 1000$. Całkiem nieźle jak na startującego dopiero w zawodzie charakteryzatora 20-letniego młodzieńca ;-)
Reasumując, "Ocataman" troszkę zawiódł moje oczekiwania. Samym kostiumem, choćby nie wiem jak atrakcyjnym, nie da się wygrać pełnometrażowego filmu. To co miło wygląda na zdjęciach, po przeniesieniu na taśmę filmową powinno ożyć, zyskać na dynamice. Tutaj zaś widz z niecierpliwością oczekuje rozpoczęcia kolejnej sceny (zbyt długie ujęcia i kadry bez pomysłu). Próżne jednak jego nadzieje, jeśli liczy na to, że w ramach rekompensaty dostanie jakiś dramatyczny zwrot akcji. Fabuła mozolnie brnie do przodu w ramach klasycznie przybranych wzorców. Tym niemniej ten 75 minutowy seans może być lekcją dla wszystkich filmowców amatorów. Zawsze można uczyć się na cudzych błędach... Jeśli natomiast chcecie się tylko podczas seansu rozerwać, proponuję towarzystwo kogoś kto będzie Was ewentualnie budził w razie gdybyście zasnęli przy piwku ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz