DUNYAYI KURTARAN ADAM (1982)
reż. Cetin Inanc
Zapomnijcie o wszelkich regułach, którymi rządzi się współczesna kinematografia. Zapomnijcie o zasadach, według których kręci się filmy. To wszystko nie ma znaczenia, a przynajmniej nie miało dla Cetina Inanca, gdy ponad 30 lat temu kręcił swój 54 film.
Pojazdy kosmiczne dwóch najdzielniejszych na świecie wojowników, pochodzących z Turcji, Murata i Aliego, rozbijają się na pustynnej planecie, która była niegdyś częścią Ziemi. Tutaj stają twarzą w twarz ze złym imperatorem, który próbuje podbić Ziemię. Jego ataki są początkowo odpierane przez tarczę koncentrującą molekuły ludzkich mózgów. Imperator nie zamierza jednak dać za wygraną. Wie, że jego jedyna szansa na pokonanie tej zapory to użycie innego ludzkiego mózgu, a dwa takie właśnie pojawiły się na horyzoncie...
"Dunyayi Kurtaran Adam" znaczy dosłownie "Człowiek, który uratował świat" i pod takim właśnie tytułem ("The Man Who Saved The World") znany jest w kręgach wielbicieli. Często też można go namierzyć jako "Tureckie Gwiezdne Wojny" ("Turkish Star Wars") gdyż początkowe sekwencje tej tureckiej produkcji mieszają się z ujęciami z oryginalnych "Star Wars" George'a Lucasa. Także scena w kosmicznej tawernie do złudzenia przypomina tą z Gwiezdnej Sagi. Twórcy nie ograniczyli się do zapożyczeń tylko z tego filmu. Widz śmiało może dojrzeć jeszcze przynajmniej dwa filmy, które wsparły tą fantastyczną epopeję. Są też wstawki z dokumentów rejestrujących starty autentycznych rakiet. Motywy muzyczne, które słyszymy pochodzą z filmów: "Indiana Jones: Poszukiwacze zaginionej arki", "Flash Gordon" (nieudolnie zapętlony fragment), "Moonraker" (007), "Battlestar Galactica", "Planeta małp", "Disney's The Black Hole".
Scenariusz wyszedł spod pióra odtwórcy głównej roli, Cuneyta Arkina, który jako dzielny Murat potrafi gołymi rękoma przepołowić głaz, a nawet człowieka. Swoim przeciwnikom w walce wyrywa kończyny i dokonuje dekapitacji nie używając do tego żadnej broni.
Dla miłośników robotów mamy godnego następcę robota Robbiego z "Zakazanej planety". Tureckie cacko ma na głowie pomarańczowe światło-koguta.
Jeśli lubicie potwory i kosmitów to dobrze trafiliście. Wprawdzie spora część ogranicza się tylko do masek z ostatków, ale są też mumie i inne futrzaki (mnie najbardziej urzekły te czerwone).
Ale tandetne efekty specjalne, podkradana muzyka i ujęcia z innych filmów, czy przerysowane do granic możliwości aktorstwo to nie jedyne rozkładające na łopatki elementy "Tureckich Gwiezdnych Wojen". Chaotyczny montaż, zarówno obrazu jak i dźwięku, oraz niedorzeczne dialogi i kuriozalne rozwiązania fabularne nie pozwolą Wam spokojnie zasnąć po seansie. Film Cetina Inanca, niczym podwójne espresso, przyprawia o palpitację serca i wywołuje zawrót głowy, a o jego magii najdobitniej świadczy fakt, że nie traci absolutnie niczego przy kolejnych seansach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz