INVASION OF THE BODY SNATCHERS (1956)
reż. Don Siegel
Powiedzieć o "Inwazji porywaczy ciał", że znajduje się w większości rankingów traktujących o najlepszych filmach science fiction lat 50. to trochę za mało. Ten film rzadko kiedy nie jest w tych rankingach na pierwszym miejscu. Czy słusznie? Co sprawiło - a może sprawia nadal - że widzowie mają do niego taką słabość?
Na ostry dyżur jednego z kalifornijskich szpitali wpada rozhisteryzowany mężczyzna. Doktor Hill, miejscowy psychiatra, zgadza się wysłuchać opowieści człowieka, który utrzymuje, że sam jest lekarzem (a nie wariatem), a mieszkańcom Ziemi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Wszystko zaczęło się kilka dni temu. Mieszkańcy Santa Mira stracili nagle ludzkie odruchy, nie tracąc przy tym swej cielesnej powłoki. Najpierw te objawy zostały zaobserwowane u zaledwie kilkunastu, każdego dnia jednak liczba osób, która uległa epidemii masowej histerii - jak tłumaczą to sobie bohaterowie filmu - powiększała się. Ale to nie masowa histeria, a zupełnie nieznana nam dotąd forma życia przybyła z kosmosu, by osiedlić naszą planetę.
Najpierw była powieść Jacka Finneya "The Body Snatchers", drukowana w odcinkach przez magazyn Collier's w 1954 roku. Stosunkowo krótka, z wartką akcją i chwytliwym wówczas tematem, stanowiła doskonały materiał na film. Reżyserię powierzono specjalizującemu się w czarnych kryminałach Don Siegel, który miał później nakręcić takie filmy jak "Zabójcy" (1964), "Blef Coogana" (1968), "Brudnego Harry'ego" (1971) czy "Ucieczkę z Alcatraz" (1979). Siegel także w tym filmie posłużył się chwytami charakterystycznymi dla wspomnianego gatunku. Mamy więc głównego bohatera, którego o pomoc prosi miłość sprzed lat. Facet oczywiście podejmuje się rozwiązania zagadki - któż by odmówił pięknej kobiecie? Niestety - jak to zwykle w takich sytuacjach bywa - próby odpowiedzi za zadane pytanie okazują się brzemienne w skutkach. I tutaj do akcji wkracza - ale z umiarem - stare dobre science fiction. Estetycznych walorów dostarczają niewątpliwie bardzo dobre zdjęcia Ellswortha Fredericksa oraz przekonująca gra aktorów. Kevin McCarthy, wcielający się w postać doktora Bennella, którego opowieść podaną w retrospekcjach śledzimy, w 1978 roku pojawił się w epizodycznej roli w remaku (lub nowej ekranizacji jak kto woli) "Inwazji łowców ciał" (tytuł zmodyfikowany przez polskich dystrybutorów zapewne dla rozróżnienia obu filmów, ale możemy się także spotkać z nazywaniem w ten sposób produkcji z 1956), podobnie jak sam reżyser pierwowzoru.
Kosztujący niespełna 400 tysięcy dolarów (zarobił ponad 3 miliony) pierwotnie miał nosić tytuł taki sam jak powieść Jacka Finneya, ale chcąc uniknąć skojarzeń z filmem Vala Lewtona z 1945 roku ("The Body Snatcher") zdecydowano się dodać na początku słowo "inwazja". Podobno pierwsze pokazy nie odniosły spodziewanego sukcesu. Reżyser zauważył, że w filmie jest zbyt wiele elementów humorystycznych i pompatycznych, a widownia nie powinna na filmie grozy się śmiać. Powycinał więc dowcipy i patos, i postawił na surowość przekazu.
Oprócz wspomnianej wersji z 1978 roku, dokonanej przez Philipa Kaufmana, nakręcono jak dotąd oficjalnie jeszcze dwie. W 1993 roku "Body Snatchers" wyreżyserował Abel Ferrara (m.in. "Driller Killer"), a w 2007 roku "The Invasion" Oliver Hirschbiegel i James McTeigue.
Znakomity film. Widziałem każdą z wersji. Fabuła przypomina jedno z opowiadań Philipa Dicka - „The Father-thing”.
OdpowiedzUsuń