THE KILLER SHREWS (1959)
reż. Ray Kellogg
Lata 50. XX wieku w Ameryce to czas zimnej wojny, wyścigu zbrojeń, prób broni atomowej i... kin samochodowych. Niedaleką przyszłością były loty w kosmos i genetyczne modyfikacje. Nic dziwnego, że wyobraźnia twórców z Hollywood buzowała jak chemiczne substancje w laboratoryjnych kolbach szalonych naukowców, by sprostać zapotrzebowaniu głodnemu mocnych wrażeń widzowi. Zysk - choćby niewielki - był gwarantowany. Duże studia miały duże budżety, a małe - proporcjonalnie - mniejsze, ale każdy gracz był w grze. Wystarczył chwytliwy tytuł oraz plakat i już można było rozpocząć przemarsz (nawet jeśli była to tylko pojedyncza emisja) po tysiącu amerykańskich drive-in theaters. Oczywiście trzeba było jeszcze nakręcić sam film, a gdy pokaz został zakontraktowany, nie było na to zbyt wiele czasu, ale to wydawało się sprawą drugorzędną. Wystarczyło kilku aktorów, jedno wnętrze oraz potwór i już w tydzień mieliśmy gotowy FILM.